[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- %7łe nie przepada za cudzoziemcami - zażartowałem w języku polskim.
-Ach, tak! Wygląda na takiego.
- O czym państwo rozmawiają? - zapytał inspektor w swoim języku. - Proszę nie
rozmawiać po polsku w mojej obecności.
- Jestem za - burknął olbrzym w golfie.
- Rasista! - warknął kolega Wiktor. - Szwab!
- Miał pan mówić po francusku - upomniał go Kwiatkowski.
- Racja, przepraszam najmocniej.
- To kto w końcu ukradł ten notatnik? - nie wytrzymała Szczurzycka.
- Pan Tomasz czy ten absztyfikant Vidac ?
- Abszty..., co? - zdziwił się Lohnmanz i zdjął z wrażenia kapelusz, odsłaniając
początki dobrze zapowiadającej się łysiny.
- Och, to taki komplement - zarumieniła się Szczurzycka. - Pan kierownik
Kwiatkowski nazywał tak dziennikarza.
- Ja? - bronił się zawstydzony Kwiatkowski.
- A nie pamięta pan, jak mówił, że temu absztyfikantowi znad Sekwany to tylko jedno
w głowie...
- Co? - zainteresowała się Mirabela. - Co mu było w głowie?
- Właśnie - podchwycił temat inspektor.
- Kobiety - wyjaśniła Bogini. - To pies na baby.
- O wilku mowa - westchnęła Szczurzycka i zaszczyciła panią Ilonę ironicznym
spojrzeniem.
- A pani niech siedzi cicho - warknęła na nią Mirabela. - Od początku zawzięła się
pani na Vidaca.
- A ty, moja droga? - syknęła Szczurzycka. - Zakochałaś się w nim czy co? Bo jeśli
tak, to jesteś tak samo podejrzana jak pan Tomasz.
- Proszę państwa! - przerwał sprzeczkę inspektor Lohnmanz, zakładając z powrotem
kapelusz. - Proszę wszystkich do wagonu restauracyjnego! Spotkamy się tam za pięć minut,
gdzie przesłucham wszystkich. Zabierzcie ze sobą paszporty. Teraz muszę się rozebrać i napić
wody mineralnej.
To powiedziawszy otworzył drzwi przedziału konduktora. Wszedł tam nieproszony. A
my rozeszliśmy się do swoich przedziałów po paszporty.
Po chwili ruszyliśmy wolno w kierunku wagonu restauracyjnego. Szedłem za Boginią,
a za swoimi plecami miałem koleżankę Szczurzycka, za którą dreptał konduktor z neseserem.
Odwróciłem się do niej i zapytałem z pretensją w głosie:
- Czy pani naprawdę uważa, że jestem zamieszany w kradzież notatnika Norwida?
- A mam powód? - zerknęła na mnie tajemniczo, a zarazem z sadystyczną satysfakcją.
- Nazwała mnie pani złodziejem. Publicznie.
- Tego nie powiedziałam!
- Ale zasugerowała to pani innym - syknąłem. - Wtedy, gdy siedzieliśmy w przedziale
kierownika Kwiatkowskiego. Wszyscy mnie unikają i dziwnie na mnie patrzą.
Koleżanka Szczurzycka ściszyła głos.
- A kto się dziwnie zachowuje? - zapytała szeptem. - Już w Paryżu był pan dziwny i
znikał gdzieś w nocy.
Miała rację. Podczas naszego krótkiego pobytu w Paryżu starałem się wykorzystać
każdą chwilę na podziwianie zabytków tego wspaniałego miasta. Pamiętam nawet, że
zignorowałem zaproszenie na bankiet wydany pierwszego wieczora przez stronę francuską, na
który koleżanka Szczurzycka osobiście mnie zapraszała. Kilkakrotnie.
 Czy możliwe, abym wpadł jej w oko podczas delegacji? - przemknęło mi przez
głowę.
Ale zaraz w myślach zganiłem się za te niesmaczne podejrzenia. W takim momencie
nie powinienem myśleć o głupstwach, ale cóż, czasami człowiek odkrywa najprostsze prawdy
w najmniej stosownym momencie. Poza tym dziwna niechęć koleżanki Szczurzyckiej wobec
mojej osoby stawała się niemalże zagadką. Uwzięła się na mnie, nie ma co, tylko czy była to
spontaniczna niechęć? A może w myśl starej prawdy, że kto się lubi, ten się czubi - wpadłem
tej kobiecie w oko? I może teraz próbowała się na mnie odegrać? Tak zazwyczaj czynią osoby
urażone, szczególnie kobiety, którym mężczyzna nadepnął na odcisk.
- A ta podejrzana kradzież teczki w kawiarni? - prychnęła koleżanka Szczurzycka, nie
przestając mnie atakować. - Chociaż patrząc teraz na pana, niewykluczone, że zapatrzył się
pan naprawdę na jakąś młodą spódniczkę. %7łarty na temat pańskich dziwactw i słabości do
spódniczek nie na darmo krążą w ministerstwie. A co było potem? W pociągu unikał pan
naszego towarzystwa. To była jawna niechęć, proszę pana. Kierownik Kwiatkowski mówił, że
wyszedł pan z toalety jakiś dziwny. I powiem panu, że przed chwilą sprawdziłam ją. Czy pan
wie, co znalazłam?
- Co?! - wykrzyknąłem przerażony.
- To!
Pokazała mi zawiniętą w folię kartkę z notatnika Norwida, którą ukryłem nie tak
dawno w toalecie, rzecz, którą miałem ukryć przed policją.
Leżałem na całego. Hańba! Szczurzycka nieoczekiwanie weszła w posiadanie kartki.
- Dlaczego nie wspomniała pani o tym wcześniej? - zdziwiłem się. - Proszę mi to
oddać! To nie tak jak pani myśli, nie jestem złodziejem.
- Oddam to inspektorowi Lohnmanzowi.
- To nie moje! - krzyczałem. - Naprawdę!
- Ano zobaczymy - uśmiechnęła się do mnie kwaśno.
- Ruszcie się państwo - ponaglał nas z tyłu konduktor. - Dlaczego pan tak krzyczy?
Coś się stało?
- Nie, nic - bąknąłem niepocieszony i zaraz zalał mnie rumieniec wstydu.
 Za chwilę zostanę posądzony o kradzież notatnika Norwida - myślałem skołowaciały,
zły na Saint-Germaina i Szczurzycką.  Co za wstyd i hańba! Gdyby doczekał tego mój były
zwierzchnik Jan Marczak, zapadłby się chyba pod ziemię .
W opustoszałym ze zrozumiałych względów wagonie restauracyjnym zasiedliśmy przy
stołach. Nie było tylko z nami trzech niemieckich turystów zajmujących przedział obok mnie.
Jak twierdził konduktor - Lohnmanz porozmawia z nimi na osobności, gdyż Niemcy nie znali
francuskiego i ich obecność w restauracji była zbyteczna.
Usiadłem sam, gdyż nie mogłem oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że wszyscy mnie
unikają, jakbym był trędowatym lub - co gorsza - złoczyńcą. Z minutowym opóznieniem do
sali wkroczył inspektor Lohnmanz ubrany w marynarkę w szkocką kratę. Bez kapelusza. Była
02:38.
- O trzeciej zawitamy do Brunszwiku - odezwał się inspektor i usiadł przy jednym
stole obok mnie. Mówiąc to, wydawało mi się, że patrzy na mnie podejrzliwe. - Daję
złodziejowi dwadzieścia minut, aby się ujawnił. W przeciwnym razie w Brunszwiku
zawiadomię policję, która zatrzyma państwa w Niemczech tak długo, aż sprawa zostanie
wyjaśniona. Do tego czasu proponuję napić się kawy, aby pobudzić myślenie. Ta rada w
szczególności dotyczy złodzieja.
- Co państwo zamawiają? - wychylił się zza barku kelner.
Nikt nie odważył się poprosić nawet o herbatę.
- Niech pan postawi tutaj dzbanki z napojami i poda nam z łaski swojej filiżanki -
poprosił inspektor.
I gdy na stołach pojawiły się kawa i herbata, wszyscy z największą ochotą sięgnęli po
filiżanki, zapominając o ostatniej kąśliwej uwadze policjanta.
- Jakim prawem chce pan nas zapuszkować? - sprzeciwiła się Bogini upiwszy nieco
kawy z filiżanki. - Uważam pańskie słowa za formę żartu. Nie ma pan prawa. Powtarzam: nie
może mnie pan wsadzić do aresztu. Nic nie zrobiłam!
- Właśnie! - weszła w słowo Szczurzycka. - Niech się pan zajmie tym francuskim
dziennikarzem, a nam da spokój.
- A skąd pani wie, że to Vidac ? - sprzeciwiła się Mirabela. - Może został napadnięty i
wyrzucony z jadącego pociągu? Może coś mu się stało?!
- Dość! - uciął sprzeczkę inspektor. - Kto ostatni go widział? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •