[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mówię słabym głosem, to na pewno w słuchawce coś brzęczy, Franku. - Aha,
tak jest lepiej, znacznie lepiej. Doskonale cię słyszę, jesteś klawy chłop,
Grzegorzu! - Dlaczego wspomniał o kościele? Czy dlatego, że dziś niedziela?
Nie. Bo...
Zawiązał sznurowadła i noga opadła mu na podłogę. Nagle sprężył się i
tułowiem, czujnie, przechylił się naprzód. Jednocześnie zrozumiał, co znaczyło
słowo kościół. Jak mogłem wtedy nie zrozumieć, co to miało znaczyć?
Jednocześnie ostry dzwonek rozległ się znowu w przedsionku. Nie poznawał
dzwięków. Znów ktoś się będzie dobijał do drzwi. Dzwonek dzwonił w różnych
odstępach, a jednak nie poznawał, że to był telefon. Niech dzwonią, to nie do
mnie. Mimo to słucha, stuknęły drzwi i wyszedł Zagajłło. To dobrze.
- Słucham. Koogo?
Może to syn Kubłakowej. A może pomyłka. Zaraz powie: po-myłka. Co?
- Zaraz poproszę.
- Co? - Słychać było kroki i ktoś zapukał do jego drzwi. - Zaraz poproszę?
Kogo? Mnie?
- Kto tam? - spytał.
- Do pana telefon.
- Do mnie?
Wstał. Niech to diabli wezmą. Znowu do mnie telefon. Może ze szpitala.
Niech i tak będzie, wszystko jedno, kto dzwoni, zawsze razniej. Wyszedł do
przedsionka, zapinając na sobie koszulę. Telefon stał na etażerce, a słuchawka
zwisała na sznurze na tle białej ściany. Jeszcze się z lekka obracała, kiedy wziął
ją do ręki. Można będzie umówić się z kimś i pójść dajmy na to do operetki.
Nie! Sam do domu wracać nie będę. Ale zobaczymy najpierw, kto to jest.
Przyłożył słuchawkę do ucha i powiedział ucieszonym głosem:
- Jestem przy aparacie, tu mówi doktor Hysz.
- Hysiu - powiedział ktoś.
- Słucham, nie poznaję głosu.
- Nie poznajesz głosu, Hysiu? - powtórzył ktoś.
- Kto mówi? - zakrzyknął.
- O, teraz to ja twego głosu nie poznaję, dlaczego krzyczysz, masz czas.
Uczuł wstrętną słabość z początku w nogach, potem w całym ciele. Trzeba
coś mówić. Byle zaraz. Nic mi nie przychodzi do głowy. Nie wolno go zrazić.
Więc spokój. Trzeba coś powiedzieć, bo milczenie trwa zbyt długo. Zaczaił się w
słuchawce, widzę go, jak zwisa na aparacie. Trzeba powiedzieć coś zupełnie
naturalnego. Za pózno, bo już krzyknąłem. Trach! Błysło mu w mózgu, nas
rozłączono.
- Nas rozłączono - powiedział. Głos wydobywał mu się z krtani słaby i
drżący. Obrzydliwość.
- Kto nas rozłączył? Dlaczego milczałeś, Hysiu? - powiedział ktoś.
- Ja nie milczałem, to telefonistka.
- Jaka telefonistka? - powiedział ktoś.
- Nie wiem. Rozłączyła nas i dlatego mnie nie słyszałeś.
- A skąd wiesz, że ja ciebie nie słyszałem, Hysiu?
Złapał, złapał mnie. Szeroko rozwartymi oczami patrzył przed siebie, na
ścianę. Tynk był tandetny, a ściana porysowana. Trzeba coś mówić, prędzej.
- W słuchawce była cisza, dlatego pomyślałem, że nas rozłączono.
- Jaka cisza, kiedy słyszałem twój oddech, Hysiu.
- Nie rozumiem, czego chcesz!
- O, tak jest lepiej, znacznie lepiej - powiedział ktoś.
Był to tenor, zawadiacki, śpiewny tenorek. - Ty ją zwymyślasz, Grzegorzu?
- Kogo zwymyślam?
- No tę babkę.
- Jaką babkę, Franku? Co ty wygadujesz!
- Telefonistkę. Znowu milczysz?
- Nie milczę, Franku, po prostu nie rozumiem, czego się czepiasz.
- Kto? Ja? Coraz lepiej. Jesteś klawy, Grzegorzu.
- Słucham.
- Mówię, że jesteś klawy.
- Więc?
- Ale niezupełnie. Niezupełnie jesteś klawy. Rozumiesz?
Rozpinał i zapinał na piersi guzik.
- Czy jesteś wstawiony, Franku?
- Broń Panie Boże!
Tenorem w membranie coś mruknął, wydało mu się, że: ciuć-ciuć .
Uspokoił się trochę i czuł, że głos mu okrzepł. Byle wytrzymać parę minut i nic
po sobie nie dać poznać. Może Franek naprawdę jest wstawiony. Może dlatego
po raz drugi telefonuje. Pijanego mniej się boję niż trzezwego.
- Grzegorzu - powiedział tenorek.
- Słucham.
- Grzegorzu - powtórzył tenorek. - Dlaczego nie chcesz się ze mną dziś
zobaczyć?
- Powiedziałem ci już, Franku, że jestem zajęty.
- A do kościoła nie poszedłeś?
Znowu uczuł słabość w nogach. Kościół. Wciąż powtarza o tym kościele.
Wiedział, że głos mu się zaraz załamie, coś omdlewającego czuł w gardle.
- To ty coś wspomniałeś o kościele, ale nie ja, Franku.
- Czy jesteś religijny, czy też zaziębiony powiedział z troską tenorek.
- Nie jestem zaziębiony.
- Masz głos taki słabiuchny. A może to telefonistka?
- %7ładna telefonistka, mówię do ciebie zupełnie normalnie.
- Pilnuj zdrowia, Grzegorzu - powiedział tenorek.
- Dlaczego mam pilnować zdrowia?
- O, znowu masz ten sam głos. Pójdz do laryngologa, do koleżki.
- Nie zawracaj mi głowy, Franku.
- O, wreszcie! Zupełnie dobrze. Męskie słowo. To odłóż słuchawkę, skoro cię
irytuję.
- Naprawdę, irytujesz mnie!
- Nie trzeba się irytować, Hysiu, a fe... Grzegorzu!
- Słucham.
- Grzegorzu - powtórzył tenorek uniżonym tonem - bądz dobrym koleżką.
- Jestem, Franku.
- Doskonale. Chcę z tobą porozmawiać, zanim cię zobaczę leżącego w
kościele.
- Dlaczego leżącego? - spytał mdlejącym głosem. - W kościele siedzą.
- Nie wszyscy. Można i leżeć.
- Nie rozumiem.
- Krzyżem, powiadam, leżeć krzyżem.
Otarł sobie twarz ręką i westchnął. Był spocony, chłodnym, lepkim potem.
- Czy ty westchnąłeś, czy to mi się tylko wydało?
- Westchnąłem, bo coś tam bajdurzysz.
- Bajdurzę? To odłóż słuchawkę, ofermo jedna!
- Już raz to dzisiaj zrobiłem, idz się prześpij.
- Kiedyż ja, dziękuję, spałem tej nocy bardzo dobrze. Więc nie chcesz się ze
mną zobaczyć?
- Ja dziś jestem zajęty.
- No, to przepraszam - powiedział tenorek przymilnie.
Ze słuchawką przy uchu czekał. W membranie było cicho, słuchawki
widocznie nie odłożono. Wtedy ostrożnie nacisnął palcem widełki.
Wrócił do pokoju i znowu wydało mu się, że nigdy przedtem w pokoju tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]