[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pozwolić, żeby to ona uderzyła pierwsza.
A potem sparować cios i zabić.
Otóż to.
Istotnie, Hotel Pawlewski miewał lepszych gości&
Ale jak i gdzie?
Przede wszystkim gdzie? Gdzie, do cholery, mógł ją zwabić, nie
dając jej przy tym przewagi? Nadal nie wiedział, jak wygląda. Setki
razy wpatrywał się w jej portret opublikowany w gazecie, wiedział
jednak, że z pewnością kiedy już dojdzie do spotkania, z jej twarzy
zniknie ten dziwny spokój.
To będzie inna kobieta. Przybierze pierwszą lepszą postać.
Zupełnie mu nieznaną. Zaskoczy go. Zatem gdzie? Gdzie miał
zastawić pułapkę?
I jak?
Przygotowanie wstępnego planu zajęło mu całą noc. Jednak gdy
wreszcie zasypiał w szarawym świetle poranka, sam nie wierzył,
że za dnia ten pomysł będzie miał szansę się utrzymać.
Ale utrzymał się. We wtorek po raz pierwszy zjadł lunch w
hotelowej restauracji. Analizując plan przy dwóch czarnych kawach,
znalazł w nim kilka braków, jednak nie na tyle dużych, by nie dało się
ich załatać, i nie na tyle poważnych, by wszystko miało się przez nie
posypać.
Zatem plan już miał.
Biedersen opuścił Hotel Pawlewski około drugiej po południu w
środę dwudziestego ósmego lutego. Jedynie na ułamek sekundy jego
wzrok spotkał się ze wzrokiem siedzącego za ladą recepcji
Pawlewskiego, ale to wystarczyło. Biedersen miał pewność, że
właściciel tych dziwnych oczu, widzących wszystko i zarazem
niewidzÄ…cych niczego, nigdy nie przypomni sobie niejakiego
Jürga Kummerlego, który mieszkaÅ‚ w pokoju 312 przez dwanaÅ›cie
nocy z rzędu.
Za te dwanaście nocy, których nie było, obdarował Pawlewskiego
stuguldenowym banknotem. Wiedział, że gdyby znalazła go właśnie
w tym czasie, wygrałaby jak nic. Ale go nie znalazła, a teraz on znów
był gotów stanąć do walki.
34
Dziś pierwszy marca zauważył Hiller, obrywając zeschnięty
liść z jednego z hibiskusów. Siadaj. Jak już mówiłem, liczę na jakieś
podsumowanie. Choćby tyle, bo ta sprawa bardzo dużo nas kosztuje.
Van Veeteren odburknął coś i rozsiadł się w fotelu z białej,
połyskliwej skóry.
Zatem?
A co chciałbyś wiedzieć? Przecież gdybym miał z czym do
ciebie przyjść, sam dałbym ci znać.
Skąd mogę mieć pewność?
Van Veeteren nie odpowiedział.
Od dwóch tygodni pilnujemy dwudziestu osób. Chyba nie
muszę ci mówić, ile to kosztuje?
Nie musisz. Możesz odwołać ochronę, jeśli chcesz.
Odwołać ochronę, dobre sobie! prychnął Hiller i usiadł za
biurkiem. Gdybyśmy to zrobili, a ona uderzyłaby ponownie? Już
widzę te nagłówki gazet. I tak już jesteśmy w złej sytuacji.
Nagłówki nie będą bardziej pochlebne, jeśli ona uderzy
mimo naszej ochrony.
Hiller znów prychnął i zaczął kręcić złotym zegarkiem wokół
nadgarstka.
Co masz na myśli? Sądzisz, że nasz nadzór nic nie daje? Może
to właśnie on ją powstrzymuje?
Nie sądzę skwitował Van Veeteren.
To co sÄ…dzisz? Powiedz mi w takim razie, co sÄ…dzisz?
Komisarz wyciągnął wykałaczkę i przyjrzał się jej uważnie, po
czym wetknął ją między zęby. Obrócił głowę i spróbował wyjrzeć
przez okno schowane za gęstwiną liści.
Sądzę, na przykład, że pada deszcz.
Hiller otworzył usta, ale po chwili je zamknął.
Trudno cokolwiek stwierdzić dodał Van Veeteren po krótkiej,
acz dramatycznej pauzie. Albo ona skończyła zabijać, albo poluje na
kolejne osoby. Tak czy inaczej, na razie siedzi w ukryciu. Może
czeka, aż opuścimy gardę albo aż zrobi to kolejna ofiara. Sprytne, ja
zrobiłbym to samo.
Hiller wydał z siebie dzwięk, który komisarzowi przypominał jęk
cierpiÄ…cej foki w okresie godowym.
To co zrobicie? wysłowił się Hiller po chwili. Słucham? Co
macie zamiar zrobić, do cholery?
Van Veeteren wzruszył ramionami.
Sprawdzamy powiadomienia. Nadal dostajemy ich sporo,
chociaż gazety nie zamieszczają już komunikatów.
Hiller wziął głęboki wdech i spróbował przybrać optymistyczny
wyraz twarzy.
I co?
Na razie niewiele. Zastanawiałem się, czy nie poigrać trochę z
losem, ale to oczywiście wiąże się z pewnym ryzykiem. Otóż
moglibyśmy skupić się na kilku bardziej prawdopodobnych
kandydatach na ofiary i zostawić resztę. Może to coś da.
Hiller chwilę się zastanawiał.
A sÄ… tacy? Bardziej prawdopodobni?
Być może. Myślę nad tym.
Hiller wstał i znów podszedł do roślin. Zwrócony tyłem do Van
Veeterena zaczął kiwać się na piętach i delikatnie ściągać palcami
kurz z listków.
To zróbcie tak powiedział w końcu i odwrócił się. Uruchom
wreszcie tę swoją przeklętą intuicję i do czegoś dojdzcie!
Van Veeteren wstał z fotela.
Czy to wszystko? upewnił się.
Na razie tak odparł Hiller i zacisnął szczęki.
I co powiedział? zapytał Reinhart.
Jest nerwowy odrzekł Van Veeteren i nalał sobie kawy do
plastikowego kubka.
Podniósł go do ust, ale zawahał się.
Kiedy parzona?
Reinhart wzruszył ramionami.
Pewnie w lutym. W każdym razie na pewno w tym roku.
RozlegÅ‚o siÄ™ pukanie do drzwi. WszedÅ‚ Münster.
I co powiedział?
Zastanawiał się, dlaczego jeszcze jej nie złapaliśmy.
Aha.
Van Veeteren pochylił się i z grymasem na twarzy spróbował
kawy.
Styczniowa stwierdziÅ‚. Typowa styczniowa kawa. Münster,
z iloma nie udało nam się jak dotąd skontaktować? To znaczy, z tych
jeszcze niezamordowanych?
ChwileczkÄ™. Münster wyszedÅ‚.
Wrócił po minucie z kartką w ręku.
Z trzema.
Dlaczego? zapytał komisarz.
Byli na wyjazdach. Dwóch w podróży służbowej. Jeden na
urlopie u córki w Argentynie.
Z nią chyba dało radę się skontaktować?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]