[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kompania sztabowa.
- Nigdy bym się nie domyślił - zadrwił Porta. - Zmywaj się i idz szukać twego
Krzyża %7łelaznego. Leży tam w gównie.
Aącznik znikł momentalnie.
Góry zadrżały ponownie, jakby chwycił je dojmujący ból. Po nieboskłonie
przemknął niebieski ogień i chmura. Całą okolicę zalał ten ocean ognia. Piekielny
widok zmuszał nas do przymykania oczu. Kurczyliśmy się z całej siły w naszych
dołkach. Owładnęło nami przerażenie. Więcej człowiek nie był już w stanie
wytrzymać.
Na Rosjan spadła salwa rakiet, wyrzucając w powietrze ziemię, kamienie i
poszarpane ciała.
- Jezu Chryste - jęknął Heide, ocierając czoło - te wyrzutnie rakietowe u
każdego wywołują dreszcze.
- Uważajcie - poradził Steiner. - Do dziur! I zróbcie się całkiem malutcy. Teraz
Iwan użyje swych wielkich organów.
- Robię w portki przez te ich zasrane rakiety. Zawsze muszą strzelać.
Jeszcze nim skończył zdanie, po przeciwnej stronie rozległo się coś
przypominającego trzęsienie ziemi.
Rzuciliśmy się do naszych dołków jak przerażone psy i ukryliśmy głowy w
ramionach.
Rakiety 120 mm wzbiły się w niebo jak huragan i wzniosły ścianę ognia tuż za
naszymi plecami.
A potem była cisza.
Niektórzy ze świeżych powstawali. Nie mieli pojęcia o zwyczajach Rosjan.
Leutnant Spaet przestrzegł ich, wrzeszcząc: - Do dziur, bando kretynów!
Kolejne detonacje. Tym razem rakiety wybuchły przed naszymi dołkami.
- Następnym razem trafią nas prosto w łeb - przepowiedział Barcelona.
- Ich zasrani obserwatorzy są gdzieś tutaj, wśród sosen - powiedział Steiner. -
Porta! - zawołał, wysuwając głowę - skasuj tego skurwiela, abyśmy mieli trochę
spokoju.
- Z przyjemnością - odparł Porta. - Jeśli tylko go zobaczę.
Leżał plackiem koło swego dołka i przeszukiwał korony sosen noktowizorem.
Diabelskim wynalazkiem, zmieniającym noc w dzień.
- Mogę się tam prześlizgnąć - zaproponował Mały, pobrzękując garotą. - Zesra
się w portki ze strachu, gdy go tym połaskoczę po karku.
- Zostań na miejscu - rozkazał Leutnant Spaet. Następna salwa padła wśród
dołków. Słychać było przerażające wrzaski.
- W ten sposób będziemy mieli chwilę spokoju - orzekł Barcelona.
- Owszem, póki ci kretyni z naszych baterii rakietowych nie zaczną znowu -
odparł Stary.
- Otwórz oczy, Porta - wyszeptał Legionista. - On właśnie złazi.
- Tam, na prawo od wielkiej sosny - radował się Mały.
Porta przycisnął karabin snajperski do ramienia, rozpaczliwie szukając
zamierzonego celu.
- Gdzie, do kurwy nędzy? Mały wskazał mu szukanego.
- Trzy palce w lewo od zgiętego drzewa. Masz go?
- Tak.
- Pospiesz się, jest już prawie na dole. Wielkie chłopisko. Trochę bardziej w
tyle.
- Rany, jest! - krzyknął Porta. - Ależ to byczysko. Ma order od Stalina.
Prawdziwy! Zrobię mu największą niespodziankę jego życia, a równocześnie
ostatnią.
- Wsadz mu kulkę w chwili, gdy będzie miał zniknąć i poczuje się
bezpiecznie.
- Zrozumiano - odrzekł Porta i równocześnie strzelił.
Wystrzał trzasnął sucho i złośliwie. Porta roześmiał się. - Ależ się zwalił!
Połowę głowy mu odwaliło, bez wątpienia więcej nie była warta.
- Dobrze, chłopcze - rzekł Legionista. - Daj mi twój zeszyt, żebym ci wpisał ten
strzał.
Porta wręczył mu mały, żółty zeszyt, wydawany wszystkim strzelcom
wyborowym.
- Dużo ich masz! - zawołał Legionista, przewracając kartki.
- A ja mam tyle samo z moją garotą - wtrącił się Mały. - A to wymaga znacznie
większej odwagi. Z karabinem i podczerwienią, trzymasz się z daleka. Z pętlą
musisz dmuchać prosto w pysk swemu skurwielowi. Nie zauważyłeś, czy miał tam
złoto?
Porta potrząsnął głową.
- Ten łajdak ani razu się nie uśmiechnął. Ale zróbmy tam sobie rundkę,
korony podzielimy po połowie, jeśli tylko będą.
- Spaet, powierzam ci kompanię - zawołał Leutnant Ohlsen. - Idę do dowódcy
grupy uderzeniowej. - Zasalutował, wyskoczył z dołka i pobiegł pod osłonę grupy
domków, stojących obok pagórka.
Karabin maszynowy zaczął pluć w kierunku Leutnanta pociskami
smugowymi. Ale jego strzelec nie był dobrze wyszkolony. Serie były zbyt długie i
padały zbyt krótko.
Znaliśmy Leutnanta Ohlsena i wiedzieliśmy, że w głębi duszy musiał snuć
rozważania na temat tego strzelca.
Bez tchu dotarł do willi, gdzie dowódca bez zainteresowania przyjął jego
meldunek. Przy obficie zastawionym stole zgromadziło się siedmiu oficerów.
Leutnant Ohlsen nie mógł uwierzyć własnym oczom. Biały obrus. Kwiaty w
kryształowych wazonach. Siedmioramienny żyrandol. Błękitna porcelana. Karafki
wina i ordynansi w roli kelnerów w białych kurtkach z godłem pułkowym.
- Zwariowałem - powiedział sobie. - Albo to jest sen.
Dowódca poprawił monokl i uważnie przyjrzał się stojącemu przed nim
frontowemu Leutnantowi. Buty gruntownie zabłocone, czarny mundur podarty i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]