[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samochody jechały teraz równolegle do siebie, okrążając rondo z coraz większą
szybkością. W pewnym momencie datsun przyłożył w bok hondzie. Ponownie rozległ
się zgrzyt.
- Ale numer! - Bob patrzył szeroko otwartymi oczami na wyścig. - Chyba
postanowili sprawdzić, kto kogo wcześniej załatwi!
- Rany, to się nie mieści w pale!
- Dowalają sobie, jakby nas tu nie było!
- Lepiej wiejmy, zanim sobie o nas przypomną - Pete skręcił w pierwszą boczną
ulicę.
Z tyłu usłyszeli huk zgniatanej blachy. I natychmiast potem - odgłos czterech
strzałów.
- Słyszałeś! - krzyknął Bob. - Ci faceci są naprawdę grozni!
- Oni są psychiczni! Najpierw gonili nas, potem zajęli się sobą. Niech mi ktoś
wytłumaczy dlaczego?
- Słuchaj - powiedział Bob ponuro - oni mogli mieć broń na nas! Trzeba wracać
i ostrzec Jupitera.
- Tak - zgodził się Pete. - Najgorsze jest to, że oni wiedzą, gdzie mieszkacie!
Następnego dnia był piątek. Bob pojechał do pracy swoim volkswagenem,
którego zastał na podjezdzie, kiedy wrócił do domu po nocnych pościgach i
ucieczkach. Teraz jego antyczny garbusik spisywał się jak nowy. Tay odwalił kawał
świetnej roboty.
W biurze Saxa Bob wykonywał swoje rutynowe prace, nie poświęcając im wiele
uwagi. Całe przedpołudnie odtwarzał w głowie wszystkie szczegóły wczorajszej nocy.
Zastanawiało go, czy ci faceci są dalej przekonani, że to on ma taśmy. Po namyśle
zdecydował, że nie może być inaczej.
Należało zastosować się do rady Taya i rozglądać się uważnie na boki.
W sekretariacie Celesta odbierała telefony, przesłuchiwała kasety i
przygotowywała materiały dla prasy. Bob ustalał grafik występów dla grup, którymi
zajmowała się agencja.
Była dokładnie jedenasta trzydzieści, kiedy do biura wpadła Maxi, ubrana cała
na szaro. Miała na sobie szare buty, szare spodnie i popielatą męską koszulę. Nawet jej
czarne włosy przewiązane były srebrzystym szalem. Co gorsza-ten kolor odpowiadał
jej nastrojowi.
Maxi miała zmartwiony wyraz twarzy i ciemne sińce pod oczami. Rozmazany
tusz wskazywał, że idąc tutaj płakała.
- Muszę z tobą porozmawiać - chlipnęła i unikając wzroku Celesty, przemknęła
do pokoju Saxa.
Nie chciała nic mówić przy Celeście. Musiała to być bardzo osobista sprawa.
Bob delikatnie zamknął drzwi. Maxi wyciągnęła chusteczkę w szarą kratę i wytarła
nos.
- On zniknął - szepnęła.
- Kto?
- Marsh! Kto inny? Od środowego występu nikt go nie widział - zdesperowana
Maxi oparła głowę na piersi Boba. - Bob! Musisz coś zrobić. Musisz go znalezć!
Bob poklepał ją uspokajając po ramieniu, gorączkowo myśląc, co teraz zrobić.
Maxi odsunęła się o krok i z nadzieją patrzyła mu w oczy.
- Próbowałaś dzwonić do kogoś z jego rodziny?
- Oni...oni... nie odzywają się do mnie - wyjąkała Maxi i opuściła wzrok.
- Aha.
Bob usiadł w fotelu Saxa, za jego biurkiem, i sięgnął po jego notes. Co za fotel!
Zwietnie się w nim siedziało! Znalazł telefon Marsha i wykręcił numer. Odczekał co
najmniej dwadzieścia sygnałów. Nic. %7ładnej odpowiedzi.
Postanowił zadzwonić do jego rodziców.
- Halo? - odezwał się po chwili podejrzliwy kobiecy głos.
- Dzień dobry, czy to pani Lainson? Mówi Bob Andrews z agencji Rock-Plus.
Czy mógłbym rozmawiać z Marshem?
- Marsh ma własne mieszkanie.
- Już tam telefonowałem. Nikt nie odpowiada.
- Może jest u brata - i kobieta odwiesiła słuchawkę.
Bob znalazł numer Franka Lainsona w książce telefonicznej.
- Halo? - na szczęście ktoś był w domu.
- Frank? To ty? Tu Bob Andrews z Rock-Plus. Mogę porozmawiać z Marshem?
- Pewnie. Jeśli pójdziesz do Szpitala Centralnego.
- Do szpitala? - krzyknął Bob.
Maxi osunęła się na krzesło.
- Jest tam od wczoraj.
- Co się stało?
- Lepiej sam go spytaj - odpowiedział Frank.
Osłupiały Bob z trudem wyjąkał do telefonu słowa pożegnania. Patrzyli na
siebie z Maxi przerażonym wzrokiem.
- Jedziemy! - powiedział w końcu.
- Wiedziałam - zatkała Maxi. - Wiedziałam, że stało się coś strasznego.
Dopiero następnego dnia rano Pete opowiedział Jupiterowi o nocnych
wydarzeniach na rondzie. Jechali do pracy do Galactic Sound.
- Hmm - zamyślił się Jupe. - Wszystko wskazuje na to, że znalezliśmy się w
środku wojny gangów.
- Wojna gangów?! - oniemiał na chwilę Pete. - Ale żaden z tych facetów nie
chodzi w skórze, nie nosi kastetów ani nic z tych rzeczy.
- Nie mówię o gangach ulicznych! Mam na myśli gangi piratów płytowych.
- To ma sens - odpowiedział Pete po chwili namysłu. - I co z tym zrobimy?
- To, co zawsze. Musimy ich wyśledzić.
- Trzeba dobrze zacierać ślady, bo podziurawią nas jak sita. Nie mam na to
najmniejszej ochoty - mruknął Pete.
- Racja. Nikt w Galactic nie ma prawa domyślić się, kim jesteśmy. Tam każdy
może być związany z piratami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]