[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Masz ochotę rzucić okiem na zatokę Raby? Mam tam ogród, dom stoi tuż nad
oceanem, a dzięki pomostowi można wejść na pokład Mary-Lue". Na dodatek Sonia
mieszka zaledwie kilka przecznic dalej.
- Jasne, że chcę! Bardzo lubię nadmorskie przedmieścia Wynnum i Cleveland,
więc pewnie czułabym się tam bardziej komfortowo.
- Zatem umowa stoi, pojedziemy jutro. Powiedz mi jeszcze coś. Czy naprawdę
chcesz ukończyć akademię muzyczną?
Wyprostowała się.
- Pewnie.
- Jak zamierzasz się do tego zabrać?
- Muszę się zapisać na studia eksternistyczne, znalezć prywatnego nauczyciela i
ćwiczyć, ile się da. To może potrwać kilka lat.
- Pewnie potrzebujesz także pianina?
- Nie, już mam. Po przeprowadzce będę musiała je nastroić, to wystarczy.
Myślisz, że to marzenia ściętej głowy?
- Skąd, to jest jak najbardziej możliwe. No dobrze, idziemy spać. Ach, byłbym
zapomniał. Dzwoniłem do lotniczego pogotowia ratunkowego, żeby się spytać, co z
naszym rannym. Operacja w szpitalu w Charleville się powiodła i już odzyskał władzę
w nogach.
- Cudownie! - rozpogodziła się Maisie. - Wspaniale, że się dowiedziałeś. -
Ziewnęła. - Faktycznie padam z nóg. Dobranoc, Rafe.
- Dobranoc, Maisie - odparł i powiódł za nią wzrokiem, gdy wychodziła z salonu.
Po chwili potarł szczękę, bardzo z siebie zadowolony.
Maisie od pierwszego wejrzenia pokochała piętrowy dom nad zatoką Raby. Od
ulicy budynek był odgrodzony wysokim, kamiennym murem oraz drzewami. Zciany na
parterze domu obłożono takimi samymi kamieniami jak mur, a wielkie okna, sięgające
71
S
R
od podłogi do sufitu, wychodziły na przystań. W pokojach mieszkalnych dominowały
drewno i kamień, a także naturalne elementy wystroju, takie jak naczynia z terakoty.
Na ścianach wisiały liczne obrazy.
Przez kuchnię wychodziło się na małe podwórze, które Rafe nazywał oranżerią.
Stały tam donice z drzewkami cytrynowymi, limonkowymi i pomarańczowymi, a w
pojemnikach o dziwacznych kształtach rosły aromatyczne zioła.
Pokoje na piętrze, choć luksusowe i eleganckie, wydawały się znacznie mniej
ekstrawaganckie. Zciany były pomalowane na jednolite barwy, na podłogach leżały
grube wykładziny. Maisie zeszła na parter krętymi schodami z kutego żelaza i stanęła
na środku salonu.
- I jak ci się podoba? - spytał Rafe.
- Hm, czy ja wiem? No dobrze, biorę! - zażartowała. - Och, ten dom jest
cudowny! Dlaczego w nim nie mieszkasz?
Skrzywił się lekko.
- To nie jest odpowiednie miejsce dla kawalera - odparł. - Na szczęście nie muszę
się nim specjalnie przejmować, raz w tygodniu przychodzą tu sprzątaczka i ogrodnik.
- Skoro tak, to właściwie po co kupiłeś ten dom?
- To nie mój nabytek, tylko mamy. Uwielbiała ten dom. Kiedy chciałabyś się
wprowadzić?
- Jak najszybciej, zdecydowanie jak najszybciej - zapewniła go z uśmiechem.
Przeprowadzka nad zatokę Raby odbyła się po tygodniu. Wcześniej Maisie
musiała zjawić się na dość stresującym rodzinnym przyjęciu, które zorganizowała
Sonia w porozumieniu z Rafe'em.
- Oczywiście wszyscy umierają z ciekawości - oświadczył z krzywym
uśmiechem. - Nie mogę bez końca trzymać cię w ukryciu, więc najlepiej będzie, jeśli
załatwimy tę sprawę możliwie szybko.
- Ale dlaczego zaraz przyjęcie? - bulwersowała się Maisie. - Ile osób zamierzasz
zaprosić? Wiedzą, że jestem w ciąży?
Rafe nawet nie próbował ukrywać rozbawienia.
- Nie zjedzą cię żywcem - powiedział. - Rzeczywiście, niektórzy bywają
onieśmielający, ale po prostu bądz sobą, to wystarczy. Ponieważ nadal możesz
ukrywać ciążę, nie musimy się zdradzać z nowinami. Na wszystko przyjdzie pora.
Maisie się zarumieniła.
- Sonia potrafi znakomicie organizować imprezy - ciągnął. - Nie przejmuj się,
będzie dobrze.
72
S
R
- Czy to naprawdę konieczne? - Zmarszczyła brwi. - Przecież nie jesteśmy... nie
mieliśmy okazji... - Urwała niezręcznie.
- Poznać się w biblijnym sensie tego słowa? - dokończył za nią. - Wystarczy,
jeśli będziemy sobie okazywali sympatię i życzliwość.
Maisie była już prawie gotowa do wyjścia na przyjęcie, gdy do sypialni Soni
wszedł Rafe.
- Jak samopoczucie przed imprezą? - spytał spokojnie.
- Może być - odparła. - Czuję się trochę jak przed egzaminem.
- Uszy do góry - pocieszył ją. - Mam coś, co powinno ci się spodobać. -
Wyciągnął z kieszeni skórzane pudełko i od razu je otworzył. W środku znajdował się
brylantowy wisiorek na srebrzystym łańcuszku.
Maisie westchnęła na widok doskonale oszlifowanego kamienia.
- Do kogo to należy? - zapytała.
- Do mojej mamy, ale...
- Nie mogę nosić takiej biżuterii.
- Przeciwnie. Możesz, a nawet powinnaś. Wszyscy wtajemniczeni otrzymają
jasny sygnał, że nasze małżeństwo jest przypieczętowane, a przecież właśnie tego
chcemy, prawda?
- Tak, ale ten wisiorek jest wart fortunę! Poza tym nie mogłabym przyjąć czegoś,
co było własnością twojej mamy.
- Nie traktuj tego jak upominek. Masz rację, brylant jest wart majątek, dlatego po
imprezie musi wrócić do banku.
- Dzięki Bogu! - odetchnęła z ulgą. - Mimo to i tak zle bym się czuła z czymś
takim na szyi.
- Maisie - jęknął. - Zaufaj mi, załóż go i tyle!
Buńczucznie popatrzyła mu w oczy i uniosła brodę.
- Proszę cię - dodał z uśmiechem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]