[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miesiącami wybraliśmy się do Opatów, ażeby ją odwiedzić; teraz wracaliśmy, a siostra z
nami, gdyż chciała widzieć się z ojcem.
Postąpiliście nieroztropnie!
Niestety! %7łyjemy w zgodzie ze wszystkimi szczepami; gromada Opatów
towarzyszyła nam znaczną część drogi, a gdy nas opuszczali byliśmy wszyscy przekonani, że
żadne niebezpieczeństwo grozić nam nie może. Yuma mieszkają daleko stąd; nie mogliśmy
nic wiedzieć o pobycie ich wodza w tej okolicy. Na kobiety i chłopców nie nastaje żaden
uczciwy wojownik. A jednak Vete Ya strzelił do nas. Nie jesteśmy jeszcze wojownikami i nie
mamy imion! Byliśmy zaopatrzeni jedynie w łuki i strzały, więc nie mogliśmy stawiać oporu
napastnikom uzbrojonym w strzelby. Dlatego zeskoczyliśmy prędko z koni i schroniliśmy się
za skałę. Tutaj mogliśmy się ukryć, a gdyby nieprzyjaciele odważyli się wspinać za nami
bylibyśmy ich zabili strzałami. Mimo to, dziś jednak powitałyby nas Wieczne Ostępy gdybyś
ty nas nie uratował; skoro bowim Vete Ya ujrzał, że nie dosięgną nas jego kule wysłał swego
syna, ażeby inną stroną wspiął się jeszcze wyżej niż my i zastrzelił nas z góry!
Czy biały strzelał również?
Tak, chociaż nie znaliśmy go i nie zrobiliśmy mu nigdy nic złego. Dał nawet synowi
wodza swoją strzelbę, która miała dwie lufy, ażeby mógł nas łatwiej i prędzej zabić. Za to
będzie musiał umrzeć, skoro mnie spotka; zapamiętałem sobie dokładnie jego oblicze.
Wyciągnął nóż i zrobił nim ruch jakby przeszywał komuś serce. Widziałem, że nie mówił
tego na wiatr. Wzmianka o starszym Indianie przypomniała mi słowa, które wypowiedział
Vete Ya, gdy moja kula trafiła go w rękę. Dlatego zapytałem:
Czy znasz mowę Yuma?
Znam z niej wiele słów.
To może potrafisz mi powiedzieć, co oznaczają słowa tave szala ?
To wiem bardzo dobrze! Oznaczają one: druzgocąca ręka , imię wielkiego, białego
myśliwca, który jest przyjacielem sławnego wodza Apaczów, Winnetou! Blade twarze
nazywają go Old Shatterhand. Nasz ojciec walczył raz u jego boku przeciw Komańczom i
wypalił z nim kalumet pokoju i dozgonnej przyjazni.
Gdzie słyszałeś te słowa?
Vete Ya wykrzyknął je gdy mu zdruzgotałem dłoń kulą.
Uczyniłeś zatem tak, jak zwykł czynić Old Shatterhand. On nie zabija żadnego wroga,
jeśli może unieszkodliwić go, raniąc. Jego kule nie chybiają nigdy! Posyła je albo ze swej
szosz sesteh, niedzwiedziówki, którą potrafi władać tylko silny człowiek, albo z krótkiego
karabinu, który ma tyle kuł, że można z niego strzelać bez&
Przerwał, nie wypowiedziawszy ostatniego słowa; obrzucił mnie spojrzeniem od stóp do
głów i zawołał, zwracając się do swego rodzeństwa:
Uff! Moje oczy były ślepe! Ten biały wojownik trafił naszego wroga z tak wielkiej
odległości! Przypatrzcie się ciężkiej rusznicy w jego ręce! A tam, gdzie stał przedtem leży
jego drugi karabin, którym roztrzaskał rękę Vete Ya. Wódz nazwał go Tave szala . Mój
młodszy bracie, moja starsza siostro, odstąpcie z szacunkiem, gdyż stoimy przed wielkim
białym wojownikiem; nasz ojciec, który przecież jest wielkim bohaterem, że on nawet nie
może się z nim porównać!
Był to frazes indiański, przesadna grzeczność, pomyślana jednak zupełnie szczerze.
Wszyscy troje cofnęli się i ukłonili głęboko; ja wszakże podałem im powtórnie rękę i
powiedziałem:
To prawda; nazywają mnie Old Shatterhandem. Jesteście dziećmi mojego dzielnego i
sławnego przyjaciela; serce moje cieszy się, że mogłem na czas przybyć i odpędzić waszego
wroga! Zraniłem go ciężko w prawą rękę, nigdy już nie będzie mógł ująć nią toporu
wojennego. Chodzcie teraz do koni!
Koń zabitego Gaty Ya stał w pobliżu mojego. Na ziemi leżał sztucer Henry ego, obydwie
jednorurki i pistolet. Zauważyłem, że moja kula przeszła naprzód przez rękojeść pistoletu, a
potem dopiero, już spłaszczona, utkwiła w dłoni Indianina; skutkiem tego rana musiała być
daleko niebezpieczniejsza i boleśniejsza niż gdyby ręka została bezpośrednio przebita. Obie
jednorurki należały do Indian; biały pożyczył Małym Ustom karabin i otrzymał na ten czas
jego strzelbę. Zdobycz należała do mnie. Podarowałem chłopcom obie strzelby, a starszemu
także pistolet. Promienieli z radości, gdyż chłopiec indiański niełacno otrzymuje broń palną;
podarunki jednak przyjęli milcząco, gdyż czerwonoskóry musi umieć panować nie tylko nad
bólem, lecz także nad radością. Piękny zaś wierzchowiec Gaty Ya dostał się ich siostrze.
Zawartość torb przy zabitych koniach trojga Indian była nienaruszona; napastnicy nie
odważyli się bowiem zbliżyć do skał, ponieważ tam dosięgłyby ich strzały chłopców. Siodła,
uzdy i inne rzeczy, które uratowani Indianie mieli ze sobą zostały zabrane na nasze konie.
Następnie musieliśmy wejść na górę, gdyż chciałem obejrzeć Gaty ya. Squaw, kobieta,
została na straży przy koniach. Z łatwością znalezliśmy ślady Indianina i drogę, którą dostał
się na skałę. Na górze przedstawiał się nam interesujący, chociaż okropny widok. Trup leżał
wyciągnięty na brzuchu z głową sterczącą poza krawędzią skały; ramiona zwieszone na dół,
wystawały po łokcie, a dłonie zacisnęły się tak silnie, że dwururka nie mogła z nich wypaść.
Mimo to, zabezpieczyłem naprzód karabin, a potem dopiero odciągnęliśmy trupa od brzegu
wąwozu.
Uff, uff zawołali obydwaj chłopcy, spojrzawszy na głowę zastrzelonego. Moje obydwie
kule przebiły mu skroń; wobec tej odległości był to jedynie przypadek, lecz pózniej
rozgłaszano go przy wszystkich ogniskach obozowych, jako jeden z moich arcydzieł.
Wszystko to, co znalezliśmy przy zabitych, mogli chłopcy zabrać dla siebie Trupa
zostawiliśmy tak, jak leżał. Następnie zeszliśmy ze skały i ruszyliśmy spiesznie w dalszą
drogę.
Pośpiech nasz miał dwa powody: po pierwsze, nic nas już tutaj nie zatrzymywało, a po
drugie, należało się spodziewać, że obydwaj zbiegowie powrócą, ażeby poszukać Gaty ya.
Vete Ya przypuszczał najprawdopodobniej, że syn jego spostrzegł mnie i że się schronił w
jakieś bezpieczne miejsce. W każdym razie czekał zapewne na niego. Nie mogąc się
doczekać, sądziłem, wróci do kotliny, znajdzie trupa, a wtedy pójdzie moimi tropami,
nieubłagany śmiertelny wróg.
Naturalnie miałem wielką ochotę wiedzieć kim był ów biały towarzysz; Indian. Dwururka
należała do niego. Obejrzałem ją więc dokładnie i wykryłem dwie litery wycięte u spodu
kolby, mianowicie: R. i W. Pierwsza litera była zapewne początkową imienia białego, druga
początkową nazwiska. Natychmiast przyszło mi na myśl nazwisko Weller. Tak przecież
nazywał się ojciec strażnika okrętowego! Przedwczoraj wieczór rozmawiał z Meltonem w
towarzystwie jakiegoś wodza indiańskiego. To przecież zgadzało się znakomicie. Owym
wodzem był bez wątpienia Vete Ya, a jego biały towarzysz to właśnie ów nieznajomy z
przedwczoraj, który mówił do Meltona bracie . Zapewne i Gaty Ya był z nimi. Okoliczność,
że się dzisiaj tutaj na nich natknąłem, nie dziwiła mnie wcale, gdyż dolina leżała w kierunku
hacjendy del Arroyo. Jeżeli przypuszczałem słusznie, to należało się spodziewać, że w
pobliżu znajduje się gromada wojowników Yuma, którą obydwaj, zbiegowie mogli
sprowadzić nam na karki. Należało zatem, nie zwlekając, opuścić dolinę, ażeby jak najprędzej
dostać się do hacjendy.
Indianie zdecydowali się towarzyszyć mi do hacjendy chociaż nie leżała na ich drodze;
[ Pobierz całość w formacie PDF ]