[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Henryk von Plotzke przest¹pi³ próg tej sali. Stan¹³ na stopniach wejSciowych. Klasn¹³ w rê-
ce. Dwaj pacho³kowie podali mu p³aszcz i tunikê. Przypi¹³ miecz do boku. Wdzia³ szyszak.
Stoj¹c na podwy¿szeniu w dziedziñcu zamkowym pocz¹³ gwa³townie wydawaæ setnikom roz-
kazy. Mówi³ cicho do komtura Guntera i do braci, którzy z izb górnych do niego przybiegli.
Namiestnicy ruszyli siê na rozkaz do izb dolnych, do kazamat i sklepów. Podwórzec zamko-
wy wnet roiæ siê pocz¹³ jak mrowisko i czarny siê sta³ od zbroi.
Knechty piesze w kapalinach i grubych pancerzach, z lancami na lewym ramieniu, mieczami
u boku i wielkim w prawicy toporem ustawia³y siê w siln¹ kolumnê. Zajê³y ca³y dziedziniec.
Z cicha odsuniêto wrzeci¹dze, odepchniêto zasuwy brony jednej i drugiej. Pierwsza kolumna
wysz³a przez most zwodzony - cicho jak stado wilków, gdy na czyj¹S nag³¹ Smieræ dybi¹c
nastêpny wkracza w Slad poprzednika tak umiejêtnie, i¿ jednego tylko Slad zostaje. Kolumna
ta zsunê³a siê poza fosê, na praw¹ rêkê i id¹c po zap³ociu ogrodów przedmieScia zamknê³a
wyloty dróg w ³¹ki i pola wiod¹cych.
Gdy pierwsza w ciemnoSci zniknê³a, druga kolumna wype³ni³a g³êbokoSæ podwórza i wnet
na skinienie mistrza prowincji wyp³ynê³a jako czarna smuga poprzez rozwarte podwoje zam-
kowe... Ta posz³a na lew¹ rêkê wzd³u¿ Mot³awy, skrêci³a w stronê wschodnich ogrodów i u
wylotu uliczek stanê³a.
Za drug¹ wysunê³a siê trzecia z legowisk w izbach podziemnych, a po niej czwarta, ostatnia.
Te dwie, rozst¹piwszy siê we dwie strony, mia³y miasto osaczyæ z daleka, od strony Bisku-
piej, Gradowej i Cygañskiej Góry.
75
Tak to z czterech stron Swiata miasto kaszubskie otoczone zosta³o przez zastêpy krzy¿ackie.
Oddzia³ rozumia³ siê z oddzia³em i jeden drugiemu podawa³ has³o:
- Gmewe!
Gdy ostatni ¿o³nierz znikn¹³ w czeluSci bramy, wróci³ wielki komtur do izby i na dawne miej-
sce przy oknie. Opar³ siê znowu rêkami o kamienne stojaki i trwa³ w niemym milczeniu.
Za nim, na tym samym stanowisku, w ciemnoSci czeka³ doradca.
Gdy sporo ju¿ czasu minê³o, w pewnej chwili rzek³ Graffiacane:
- Czas ju¿! Czas wielki!
Henryk von Plotzke podniós³ g³owê i zacz¹³ modliæ siê z cicha, patrz¹c w niebo jaskrawymi
gniazdami zasiane.
Sekretarz czeka³ cierpliwie, a nie mog¹c dos³uchaæ siê koñca modlitwy, cichymi kroki pod-
szed³ do drzwi, uchyli³ je, zostawi³ otworem. WSród modlitwy swej wielki komtur wyrzek³
s³owo:
- Zapaliæ!
- Zapaliæ! - powtórzy³ Graffiacane do kogoS w ciemnoSci dziedziñca.
Na baszcie s³owiañskiej, która z prawieku stanowi³a czworograniasty, obronny trzon zamku
sto³pem zwany, skrzesano ognia co ¿ywo i wnet buchn¹³ p³omieñ smo³y podpalonej w przy-
gotowanym kocio³ku.
Ogieñ ów poda³ umówiony znak zaczêcia kohortom rozstawionym w wêg³ach miasta. Z jed-
nog³oSnym okrzykiem - Gmewe! - który by³ tak wielki, i¿ zag³uszy³ do szczêtu rozgwar
targowicy, knechty zakute w ¿elazo, zmarzniête w rowach podmiejskich, rzuci³y siê naprzód.
Szli z czterech stron wszystkimi drogami, wszystkimi ulicami. Niby ruchome mury runêli
w bramy miasta. Wyk³uli i wysiekli stra¿e przede wroty rozstawione. Wy³amali i wyrwali
bram zawory.
Po³yskuj¹c w Swietle ostrzem nastawionych grotów, obna¿onych mleczów i wzniesionych
toporów wbiegli na rynek. Poprzez wywrócone stragany i budy przekupniów, poprzez zwie-
rzêta i stosy towarów czarne wojsko krzy¿ackie rzuci³o siê skokiem na lud zgromadzony.
R¹bano od ucha, ktokolwiek sta³ pod ostrzem topora. Rcinano ³by kupców i ch³opów, siek¹c
z ramienia a¿ do pasa. Ginê³y baby i dziewki. Grot dzidy przeszywa³ po równo panów i ku-
glarzy. Trup rybaka wali³ siê w gnojowisko Swini, a bartnik pada³ w kadx z rybami.
Ludzie na targowisku zebrani Scisnêli siê w ucieczce panicznej i jako fala poprzez rozerwan¹
groblê runêli w jedne stronê, gdy na ich braci spada³o nieszczêdne ¿elazo. Lecz z ka¿dej uli-
cy, z ka¿dego za³amania drogi, dok¹dkolwiek w ucieczce pêdzili, razi³a ich napaSæ równie
straszliwa jak pierwsza. Pod nowym miejskim murem, nie wiedz¹c, dok¹d siê schroniæ, lu-
dzie darli siê pazurami na Scianê wysok¹, Slep¹ i g³uch¹, jakby w nag³ym olSnieniu pojêli, ¿e
ten mur kamienny zazna uczucia litoSci, gdy je ludzie stracili. Lecz wie¿a Kiek in die Kok
niema by³a i z czucia wyzuta, wysoka w swej zemScie, twarda w pogardzie i zabijaj¹ca z roz-
kosz¹ jak ludzie. Tam to, u jej stóp, rzex sta³a siê istnym piekie³ obrazem. Krzy¿ackie sold-
nery, zaprawione do zbrodni najbardziej wymySlnych w lasach i na zgliszczach pruskiego
podboju, r¹ba³y tu ludzk¹ masê, jak drwal r¹bie drzewo, stêkaj¹c od swej pracy i poc¹c siê
w trudzie.
Rycerze w liczbie szesnastu, których opiece odda³o siê by³o miasto, przetar³szy oczy ze strasz-
nego zdumienia, porwali siê do obrony. Zwo³ywali siê w t³umie i poczêli wydawaæ rozkazy
stadu ludzkiemu. Ten i ów dopad³ w izbie pancerza, przypasywa³ orê¿, wdziewa³ zbrojê. Ten
76
[ Pobierz całość w formacie PDF ]