[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozważał problem od dawna, lecz rozwiązanie przyszło mu do głowy właśnie dzisiaj, podczas
wypoczynku w parku, kiedy wpatrywał się dość bezmyślnie w brudną powierzchnię stawu.
Wyznał pózniej, że było to jak& olśnienie.
Co to jest olśnienie?
Od momentu rozpoczęcia budowy Krys wysyłał na powierzchnię planety wiele sond
kontrolujących, najczęściej w postaci meteorów jednorazowego użytku. Dostarczały one informacji,
ale spełniały również daleko ważniejsze zadanie: niosły zaczyn postępu. Był to głównie postęp
techniczny, albowiem w tym kierunku, zgodnie ze swoim wstępnym założeniem, Krys zaprogramował
ewolucję złoża. Każdy meteor inicjujący pobudzał tylko jednego osobnika w ściśle określony i
specyficzny sposób, i tak rodzili się geniusze, powstawały odkrywcze idee i pomysły. Pozostała
masa złoża uczyła się i rozwijała za sprawą tych punktów zarodnikowych.
Krys zachował bezpieczną szybkość w dawkowaniu informacji technicznej i w prowadzeniu
procesu dojrzewania złoża, choć często osiągał górny jej pułap, śrubując tempo rozwoju
technologicznego do ostatecznych granic. Spieszył się, lecz musiał balansować pomiędzy naglącymi
potrzebami cywilizacji Krystalitów a wymogami bezpieczeństwa budowy. Wiedział dobrze, że
pochopne, oszczędnościowe skrócenie cyklu o sto lub dwieście tutejszych obiegów
wokółsłonecznych mogło pociągnąć za sobą nieodwracalną destrukcję złoża.
Początkowo, przy wstępnej modyfikacji surowca, Krys pominął stosunkowo niewielką
agresywność osobniczą; teraz żałował, że nie zlikwidował tej cechy, tak rzadko występującej wśród
bogactw naturalnych. Po uzyskaniu supremacji wobec otoczenia złoże rozpoczęło wyniszczanie
wewnętrzne. Zbyt pózno już było na poprawki w kodzie rozwojowym, Krys skierował więc ów
destrukcyjny popęd do rozładowania w rywalizacji. Jednak to nie wystarczyło, i konstruktor
zdecydował się na ryzykowne posunięcie: dostarczył złożu środków do samounicestwienia i
wytworzył względny spokój, oparty na strachu przed zagładą.
Krys obawiał się niepowodzenia. Nie wiedział, na jak długo śmiertelna broń powstrzyma
samoniszczące tendencje w fermencie białkowym. Zgodnie z pierwotnym założeniem konstrukcyjnym
złoże uległo stopniowej integracji, dążąc powoli ku ostatecznemu scaleniu; rola jednostek malała i
coraz bardziej ograniczała się do funkcji służebnych wobec całkowitej masy surowca. Ten wyrazny
trend rozwojowy zakłócały jednakże zjawiska konglomeracji lokalnej powstawały skupiska
jednostek podstawowych, prowadzące działalność bez stymulacji Krysa i wymykające się spod
kontroli. Zbliżał się więc typowy na tego rodzaju budowach moment przesilenia i substancji groził
rozwój w niewiadomym kierunku, proces dojrzewania niesterowanego, co mogło obniżyć jej
przydatność. Z tych powodów, choć inkubacja wciąż przynosiła dobre efekty i zwiększała przyszłe
możliwości Maszyny, Krys zdecydował się już teraz na zespolenie Konstrukcji.
Do operacji przygotował się starannie, wszak miała ona wieńczyć jego długą i niełatwą pracę. I
nadeszła chwila, kiedy spokojne niebo nad ludnymi mrowiskami miast, cichymi obejściami
wiejskimi, zielonymi górami i bezkresnymi równinami przeciął oślepiający grad tysięcy, milionów
meteorów, i odbił się przerażającym ogniem w wodach oceanów, w lustrzanych taflach jezior i w
oczach strwożonych ludzi. A każdy z tych błysków ponaglał.
Sharon pisała. Mała lampka oświetlała tylko część powierzchni stolika i kilka kartek, reszta
pokoju tonęła w mroku. Skończyła wiersz, który był jakby nie jej w strofach pulsował ledwie
wyczuwalny, lecz głuchy niepokój.
Może zbliża się nie zapowiedziana burza? pomyślała.
Lecz niebo za oknem przeszklonego apartamentu było pełne gwiazd i nic nie wróżyło
gwałtownych zmian pogody.
Daleko w dole, pół kilometra poniżej jej poziomu mieszkalnego, jaśniała jak okiem sięgnąć
feeria barwnych świateł miejskich. Lecz zamiast doznać ukojenia odczuła ponowny, gwałtowny
przypływ przenikliwego niepokoju.
Pragnęła natychmiast uciekać lub schować się, choćby w kąt pokoju. Jednakże i tam dosięgły ją
oślepiające błyski, których dzikie kaskady rozszalały się na spokojnym przed chwilą niebie. Mózg
zalała fala chłodu, wciekającego niby lodowaty płyn w najdrobniejsze przewody i kanaliki,
napełniającego głowę przejmującym, zimnym parciem. Ciśnienie wzrastało, ból potężniał, rozsadzał
czaszkę. Sharon w konwulsjach wiła się po podłodze. Lecz wtem jakieś niedrożne dotychczas kanały
puściły, lodowaty płyn uszedł gdzieś natychmiast, mózg stał się czysty, a myśl jasna i spokojna.
Kobieta wstała powoli i wyprostowała się. Szeroko rozwarte oczy patrzyły, lecz nie widziały ani
pokoju, ani niepotrzebnych już książek, ani nawet płaskiego nieba z rozsypanym piaskiem gwiazd.
Lecz widziały całą Ziemię, obce gwiazdy i planety. Ta drobna istota czuła jasną, potężną jedność.
Nie było już Sharon. Kobieta stojąca z wyciągniętymi w górę rękoma była wszystkim, bo ludzkością,
i niczym, bo jej zniknięcie nie miałoby żadnego znaczenia. Stanowiła obdarzony co prawda
wspaniałą świadomością istnienia, ale tylko pojedynczy neuron potężnego nadmózgu, nowego
wcielenia człowieka.
Krys poczuł liznięcie gorąca postawił ekran zaporowy. Wciąż nie kontrolował Maszyny, nie
rozumiał, co się stało.
Wysłał zwiadowców.
Próba nie powiodła się. Elementy złoża zespoliły się w nadrzędny mózg, Maszyna powstała, ale
nie słuchała jego, Krysa! %7łyła własnym życiem swojego nowego, potężnego intelektu, znajdowała się
na początku drogi w innym wymiarze istnienia.
Krys rozpłynął się wygodnie po swojej sondzie i naprędce dokonał analizy. Należało
niezwłocznie usunąć usterki i zakończyć budowę, oczekiwano bowiem niecierpliwie na włączenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]