[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Finansowo może nie - przyznał Flynn. - Ale ja nigdy nie
rezygnuję z pościgu. Wbij to sobie w ten głupi łeb. Dopadnę cię nawet
w piekle.
- Tego właśnie się bałem, Flynn - westchnął Benny. - Nie
uwierzysz, jak mi przykro. Ale skoro nie chcesz dać sobie spokoju, po
prostu nie mam innego wyjścia.
Flynn usłyszał, jak Benny odbezpiecza rewolwer.
- Jaka szkoda - mruknął obłudnie Benny.
Flynn starał się nie tracić ducha. Właśnie dokonał błyskawicznej
oceny swojej sytuacji i doszedł do wniosku, że nie ma z niej dobrego
wyjścia, kiedy z drugiego końca uliczki dobiegł go głos Sary.
- Flynn?
- No, no - zachichotał Benny.
Flynnowi zrobiło się gorąco na myśl o tym, co może się teraz
zdarzyć.
- Uciekaj stąd, Saro! - zawołał. - Wracaj szybko do środka.
- Chodź tu, bo jak nie, to go zastrzelę! - wrzasnął Benny.
- Saro, nie słuchaj go...
Benny pchnął Flynna lufą rewolweru w bok tak mocno, że ten aż
skrzywił się z bólu.
- No, ruszaj się - rzucił. - Wreszcie zjawiła się twoja
wspólniczka. Wypada, żebyśmy jej wyszli naprzeciw.
210
Flynn dopiero po jakichś dwudziestu krokach zobaczył Sarę,
która szła powoli i ostrożnie, trzymając się blisko budynku. Mimo
ciemności zauważył, że jest blada i wystraszona. W tej właśnie chwili
po raz pierwszy w życiu ogarnął go lęk tak silny, że na moment
zamarło mu serce.
- Słuchaj, Benny... - zaczął, gotów zawrzeć każdą ugodę,
poświęcić wszystko, byle tylko umożliwić jej bezpieczny odwrót.
- Zamknij się - przerwał mu ostro Benny. - Teraz ja mówię.
Witam, panno McAllister. Cóż za miłe spotkanie.
- Dobry wieczór, Russell... to znaczy, Benny.
- Jak się pani podoba w Miami?
- No cóż, właściwie niewiele zdążyłam zobaczyć.
Przyjechaliśmy dopiero dziś i...
- Och, jaka szkoda. Flynn, gdzie twoje dobre maniery? Jak
można ciągnąć z sobą kobietę taki szmat drogi i nawet jej nie pokazać
miasta? Ale proszę się nie martwić, panno McAllister. Teraz jest pani
w dobrych rękach.
- Akurat - warknął Flynn, który czuł, jak z każdą sekundą rośnie
w nim rozpacz i frustracja.
- Uważaj no - ostrzegł go Benny, znów wbijając mu w bok lufę
rewolweru. - Przypominam ci o dobrym wychowaniu.
- Nie, proszę mu nie robić krzywdy - odezwała się prosząco
Sara, postępując krok naprzód.
Flynn, który na chwilę zwinął się z bólu, szybko się
wyprostował.
- Na miłość boską, Saro, nie podchodź bliżej...
211
- Niech go pani nie słucha, panno McAllister -wtrącił Benny. -
Uratowała mu pani życie, zjawiając się tu przed chwilą. Jeśli chce mu
pani pomóc, proszę robić dokładnie to, co pani każę.
- Nie słuchaj go, Saro, on wcale nie chce mnie zabić. To zwykły
złodziejaszek, a nie morderca. Mam akta jego sprawy, on nigdy
nikogo nie zamordował z zimną krwią.
- Jak dotąd nie - spokojnie zgodził się Benny. -I na pewno nie
zamierzam cię zamordować i zostawić przy życiu świadka... Czy
mówię dość jasno?
Flynnowi, którego ogarniał coraz większy lęk, nie pozostało nic
innego, jak tylko skinąć głową.
- Znakomicie - powiedział Benny. - To fakt, że właściwie wcale
nie mam ochoty nikogo zabijać. Najchętniej postarałbym się znaleźć
jakiejś wyjście z tej dość niezręcznej sytuacji. No i - tu zwrócił się
wprost do Flynna - mam nadzieję, że zdrowy rozsądek weźmie górę
nad tym śmiesznym poświęceniem, z jakim wykonujesz swoją robotę.
Więc jeśli każdy trochę ustąpi, może znajdzie się jakieś mniej krwawe
rozwiązanie dla wszystkich. Przyszło mi właśnie do głowy, że jeśli
zabiorę z sobą pannę McAllister, będę mógł...
- Nic z tego - przerwał mu Flynn, odwracając się w jego stronę i
z rozpaczy omal nie tracąc panowania nad sobą.
- Twój sprzeciw został odnotowany. Teraz pani kolej, panno
McAllister. Czy zechce pani pójść ze mną, tak żeby pani nowy
przyjaciel mógł jeszcze sobie pożyć? Czy też mam was sprzątnąć
oboje już teraz?
- Pójdę z tobą, Benny - powiedziała bez chwili wahania Sara.
212
- Jeden głos za, jeden przeciw, a ponieważ ja głosuję tak jak ta
pani, to znaczy, że mój wniosek przeszedł. Przykro mi, stary - zwrócił
się do Flynna.
- Będzie ci jeszcze bardziej przykro, Fortrell.
- Widzę, że nie umiesz przegrywać.
Kiedy Flynn zrobił nagły ruch, Benny natychmiast uniósł
rewolwer i wymierzył mu go w brzuch. Po jego minie widać było
wyraźnie, że czas pogaduszek się skończył.
- Wyciągnij broń i rzuć na ziemię - rozkazał.
- Nie mam przy sobie broni - powiedział Flynn.
- Na twoim miejscu nie robiłbym sobie zabawy - ostrzegł Benny
i ostentacyjnie położył palec na spuście.
Flynn, który już był u granic wytrzymałości, spojrzał na Sarę.
Stała spokojnie z zaciśniętymi dłońmi. Z jej oczu wyczytał nieme
błaganie, aby zastosował się do poleceń Benny'ego. Ale w nim
wszystko się burzyło na myśl o jakiejkolwiek ugodzie. Gdyby był tu
sam, zaatakowałby Benny'ego bez względu na ryzyko, jakie to mogło
za sobą pociągnąć. Ale ponieważ nie był sam - co Benny tak zręcznie
wykorzystał -musiał mówić i robić wszystko, aby tylko ochronić Sarę.
Bez słowa wyjął rewolwer z kabury, którą miał pod marynarką i
rzucił na ziemię niedaleko siebie.
- Teraz kopnij go w jej stronę - rozkazał Benny. Gdy Flynn
[ Pobierz całość w formacie PDF ]