[ Pobierz całość w formacie PDF ]
twi. Wskazała na wyschnięte pola i nieruchome wody. To było moją ostoją. Dlate-
go ten widok trochę mnie teraz niepokoi.
Wkrótce wszystko będzie jak dawniej.
Jasne. Oparła dłonie na biodrach i rozejrzała się wokół. A nawet lepiej.
8
Oczywiście, nie wystarczyło zakasać rękawy i pociągnąć wszystko farbą. Człowiek
przydzielił nam jeden kurs promu na pięć dni, więc musieliśmy starannie zaplanować,
co i kogo przewiezć.
Teraz powinniśmy zdecydować kogo . Na statku było miejsce dla stupięćdziesięcio-
osobowej załogi, która nie mogła składać się z przypadkowych osób. Marygay, Char-
lie, Diana i ja, niezależnie od siebie sporządziliśmy wykazy potrzebnych nam specjali-
stów, a potem spotkaliśmy się u nas, zestawiliśmy listy i dodaliśmy jeszcze kilka specjal-
ności.
Mieliśmy dziewiętnastu ochotników z Paxton jedna osoba zmieniła zdanie po ze-
braniu więc kiedy przydzieliliśmy im odpowiednie zadania, opublikowaliśmy wykaz,
wzywając ochotników z całej planety do zgłaszania swoich kandydatur na pozostałe sto
trzydzieści jeden miejsc.
W ciągu tygodnia zgłosiło się tysiąc sześciuset kandydatów, głównie z Centrusa.
W żaden sposób nie zdołalibyśmy porozmawiać z nimi we czworo, tak więc musieli-
śmy najpierw podzielić zgłoszenia. Ja wziąłem dwieście trzydzieści osiem tych, którzy
mieli techniczne specjalności, a Diana stu jeden kandydatów z przeszkoleniem medycz-
nym. Pozostałych podzieliśmy równo między siebie.
Z początku chciałem dać pierwszeństwo weteranom, ale Marygay wyperswadowała
mi to. Stanowili ponad połowę kandydatów, ale niekoniecznie najlepiej wykwalifikowa-
ną. Część z nich to prawdopodobnie wieczni malkontenci i awanturnicy. Czy naprawdę
chcieliśmy być z nimi zamknięci w stalowej puszce przez dziesięć lat?
Tylko jak, na podstawie kilku wypowiedzi, mieliśmy orzec, którzy z kandydatów się
nie nadają? Ludzie, którzy w rozmaity sposób mówili: Zabierzcie mnie, bo Człowiek
doprowadza mnie do szału! po prostu wyrażali moje własne odczucia, lecz w ten spo-
sób mogło też się objawiać ich nieprzystosowanie do życia w społeczności, co czyniło
ich kiepskimi towarzyszami w naszym ruchomym więzieniu.
43
Zarówno Diana, jak Marygay studiowały psychologię, lecz żadna z nich nie twierdzi-
ła, że potrafi demaskować świrów.
Ograniczyliśmy liczbę kandydatów do czterystu i napisaliśmy do nich list podkreśla-
jący ujemne strony dziesięcioletniej podróży. Samotność, niebezpieczeństwo, brak roz-
rywek. Całkowitą pewność, że po powrocie zastaną zupełnie obcy świat.
Mniej więcej dziewięćdziesiąt procent odpisało, że w porządku, już wzięli to wszyst-
ko pod uwagę. Zrezygnowaliśmy z tych, którzy nie odpowiedzieli w terminie i zaaran-
żowaliśmy holowywiady z pozostałymi.
Chcieliśmy sporządzić listę dwustu osób, w tym pięćdziesięciu rezerwowych, którzy
ewentualnie mogliby zająć miejsce tych, którzy umrą lub zrezygnują. Marygay i ja po-
rozmawialiśmy z połową kandydatów, a Charlie i Diana z pozostałymi. Daliśmy nie-
wielkie preferencje małżeństwom i parom pozostającym w długotrwałych związkach,
ale staraliśmy się nie faworyzować heteroseksualistów. Można by rzec, że im więcej ho-
moseksualistów tym lepiej, gdyż ci raczej nie powiększą populacji statku. Nie mogliśmy
sobie pozwolić na więcej niż tuzin, może dwadzieścioro dzieci.
Charlie i Diana uporali się z tym pózniej niż Marygay i ja, ponieważ Diana codzien-
nie spędzała kilka godzin w klinice. My właśnie mieliśmy dwudziestodniową przerwę
międzysemestralną.
To oznaczało, że Bill i Sara byli w domu, pod ręką. Sara spędzała wiele czasu przy
warsztacie, usiłując skończyć spory kilim, zanim rozpoczną się zajęcia. Bill postanowił
przez te dwadzieścia dni wyperswadować nam ten zwariowany pomysł.
Przed czym uciekacie? pytał. Ty i mama nie możecie zapomnieć o tej prze-
klętej wojnie i przez nią stracimy was, chociaż zakończyła się wieki temu.
Mówiliśmy mu, że przed niczym nie uciekamy. Wykonamy skok w przyszłość. Wielu
spośród naszych ochotników było jego rówieśnikami lub niewiele starszymi od niego.
Oni również dorastali obok Człowieka, ale nie traktowali go tak bezkrytycznie.
Po dwóch tygodniach Bill i Sara przeszli do ataku. Właśnie spędziłem przyjemnie
godzinę w kuchni, gotując zupę-krem z jajkiem i ostatnimi warzywami w tym sezonie,
słuchając Beethovena i ciesząc się z tego, że nie muszę przeprowadzać holokonferencji
z obcymi ludzmi. Bill nieproszony zastawił stół, co powinienem rozpoznać jako sygnał
ostrzegawczy.
Zjedli we względnym milczeniu, kiedy Marygay i ja mówiliśmy o rozmowach kwali-
fikacyjnych, które przeprowadziliśmy tego dnia głównie o odrzuconych, gdyż ci byli
ciekawszym tematem niż rozsądni, trzezwi ludzie, którzy się nadawali.
Bill skończył jeść i odsunął talerz.
Ja przeszedłem dziś test.
Wiedziałem co zaraz powie i poczułem się tak, jakby ktoś wyssał całe ciepło nie tyl-
ko z mojego ciała, ale i z pokoju.
44
U szeryfa?
Zgadza się. Zamierzam zostać jednym z nich. Człowiekiem.
Nic nie mówiłeś...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]