[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to zrobił?
- Pieniądze są tam, gdzie władza, Lauro. Dobrze o tym wiesz. A Malcolm
reprezentuje teraz władzę. I nie zapominaj, że wielu jego sponsorów to przyjaciele
mojego ojca. Byli szczodrzy dla Malcolma, żeby zademonstrować lojalność wobec
Charlesa.
Westchnęła z ulgą, gdy wziął ją za rękę.
- Nie przekonałem cię, prawda?
Zamknęła jego palce w swojej dłoni.
- Martwi cię to?
Uśmiechnął się.
- Nie. - Zerknął na ekran komputera. - Myślisz, że odpowiedz znajduje się
tutaj.
- Mam nadzieję. Człowiek taki jak Scarpati nie nawiązuje niezauważony
znajomości. Nie przypominam sobie, żebym coś o nim czytała, odkąd zostałam
wydawcą ale tak czy inaczej sprawdzimy to. - Podeszła do swego biurka. - Jeżeli
nie znajdziemy tego, czego szukamy w dziewięćdziesiątym czwartym, cofniemy
się do dziewięćdziesiątego trzeciego.
Siedząc w swoim gabinecie za dużym hebanowym biurkiem, należącym
kiedyś do jego ojca, Malcolm spojrzał w górę. Pomachał kartką papieru listowego,
którą właśnie mu podał brat.
- Co to jest?
Charles, bledszy niż zazwyczaj, uśmiechnął się.
- Przemówienie na wypadek przegranej.
Uśmiech na ustach Charlesa sprawił, że Malcolm zirytował się jeszcze
bardziej.
- Wiem, co to za przemówienie. Ale, do diabła, co ja mam z tym zrobić?
- Zawsze dobrze jest mieć co powiedzieć, w niespodziewanych
okolicznościach. W takiej sytuacji to przemówienie będzie jak znalazł. Napisał je
mój&
Malcolm zwinął kartkę w kulkę i cisnął do kosza.
- Nie będę wygłaszał żadnego przemówienia na wypadek przegranej.
Doskonale wiesz, że jestem tak samo dobry jak urzędujący gubernator. Choć
oczywiście prędzej dałbyś się zabić, niż to przyznać, prawda?
Charles zamknął oczy.
- Na miłość boską, Malcolmie, nie zaczynaj od nowa&
- Wiesz, na czym polega twój problem? Nie wierzysz we mnie. Nigdy nie
wierzyłeś.
- To nieprawda.
- Czyżby? - Malcolm rozłożył ręce i wyglądał teraz tak, jakby był dwa razy
większy od brata. - Od samego początku, od kiedy zajmuję się polityką, nigdy nie
przyznałeś, że coś robię dobrze. I nawet wtedy, gdy nadstawiałem za ciebie karku,
prowadząc twoje kampanie i przyczyniając się do tego, że znów cię wybierano,
zawsze ktoś inny zbierał pochwały. Ja byłem tylko młodszym bratem, którego
trzymałeś przy sobie z litości.
- Mylisz się. Tyle razy ci mówiłem, że nigdy nie czułem do ciebie litości.
Poczucie winy - być może. %7łal - to na pewno. Ale nie litość. I zawsze miałem
uznanie dla twoich umiejętności. Jako szefa kampanii i jako polityka. Zawsze.
- To dlaczego nigdy nie akceptowałeś moich pomysłów?
- Nie wszystkich - wyjaśniał Charles znużonym głosem. - Tylko niektórych.
Dlatego że mamy inne zapatrywania na pewne sprawy. Wiesz przecież, że mam
bardziej liberalne poglądy.
- Niezle, jak na republikanina.
- Nigdy tego nie ukrywałem.
- I mimo to, za każdym razem, wybierano cię do senatu. - Jego głos przybrał
sarkastyczny ton. - Jak ci się to udawało, Charlesie? Skorzystałeś z mojej rady i
posmarowałeś, gdzie trzeba? A może to zasługa twojego uroku osobistego?
Na ustach Chariesa zarysował się ledwo widoczny uśmiech.
- Urok to zawsze była twoja specjalność. Ja mogłem tylko o tym pomarzyć.
- Nigdy nie wierzyłeś, że mogę coś osiągnąć, prawda? A w każdym razie
dużo mniej, niż osiągnąłem. No, przyznaj to. Uważałeś, że nie jestem dość mądry,
brak mi wyobrazni i determinacji, żeby zostać gubernatorem Teksasu. Pewnie boli
cię świadomość, jak bardzo się myliłeś i że nie tylko jestem tak samo dobry jak ty,
ale nawet lepszy.
Uśmiech znikł z twarzy Chariesa.
- Zawsze tylko to cię obchodziło. Być lepszym ode mnie.
- Co jest złego w tym, że bracia ze sobą rywalizują?
- Nic, pod warunkiem, że rywalizacja nie przerodzi się w obsesję. Albo, co
gorsza, w zazdrość.
- Zazdrość? - Malcolm umyślnie powiedział to protekcjonalnym tonem. -
Moja? Czy twoja? Nie rozśmieszaj mnie.
- A więc śmiej się. To znacznie lepsze niż kłótnia. - Podniósł się z fotela,
opierając dłonie na poręczach. - %7łyczę ci jutro powodzenia, Malcolmie.
- Dziękuję.
Kiedy Charles wyszedł, Malcolm, który nie należał do ludzi długo
roztrząsających rodzinne konflikty, wzruszył ramionami. Sięgnął po pilota i
włączył telewizor. Szukał aktualnych informacji na temat zamachu na życie Laury
Spencer, który miał miejsce niecały tydzień temu. Znalazł je na kanale CNN.
- Jak dotąd nie odnotowano znaczących postępów w śledztwie w sprawie
tajemniczego napadu na wydawcę Sentinela Laurę Spencer. Przypominamy, że
napad nie zakończył się dla niej tragicznie. W krótkim oświadczeniu dla naszej
stacji sierżant Paul Sutherland z policji w Austin obiecał wczoraj, że śledztwo
będzie kontynuowane.
Dzisiaj w Iraku Saddam Husajn&
Malcolm przestał słuchać. Rozparł się wygodnie w fotelu, trzymając palec
wskazujący przy ustach. Wieści o ataku na Laurę Spencer, a potem o śmierci
Tony'ego Cordera zdziwiły go i zbiły z tropu. Nie chodziło o to, że Enzio nie mógł
zlecić zabójstwa. Raczej o to, dlaczego to zrobił. Laura nie stanowiła dla niego
zagrożenia. Chyba że Enzio wiedział coś, o czym Malcolm nie miał pojęcia.
Miał nieprzepartą chęć, by zadzwonić do klubu nocnego Capri, ale
powstrzymał się. Na samym początku ich znajomości Enzio jasno dał do
zrozumienia, że Malcolm nie ma prawa się z nim kontaktować. Enzio będzie się z
nim kontaktował. Odstępstwo od tej zasady mogło teraz drogo kosztować.
- Malcolm?
Na dzwięk głosu żony wyłączył telewizor i obrócił się w fotelu.
W drzwiach stała Barbara z wyrazem zakłopotania na twarzy.
- Co się stało Charlesowi? Wyszedł bez pożegnania.
Malcolm machnął lekceważąco ręką.
- Mieliśmy małą sprzeczkę na temat harmonogramu spotkań. Przejdzie mu.
Nie przejmuj się.
- Martwię się. On jest chory, Malcolmie. Poświęcił tyle czasu i energii na tę
kampanię. Mógłbyś przynajmniej okazać mu trochę współczucia.
- Współczucie nie pomoże mi wygrać wyborów.
- Jak możesz tak mówić? Gdyby nie on i wsparcie jego i jego bogatych
przyjaciół, może nigdy nie zaszedłbyś tak daleko.
- Dziękuję ci, Barbaro - zauważył sarkastycznie. - Nie ma to jak słowa
otuchy z ust małżonki dwadzieścia cztery godziny przed wyborami.
Głos Barbary złagodniał.
- Nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało. Wiesz przecież, że wierzę w ciebie.
Tak jak w to, że jutro wygrasz. Chciałabym tylko, żebyś miał dla Chariesa więcej
cierpliwości, zważywszy na to, przez co przeszedł.
Gdyby jej jutrzejsza obecność nie była tak ważna, pewnie powiedziałby jej,
żeby poszła do diabła. Ale teraz nie mógł sobie pozwolić na wpadkę. Od dnia
konferencji MediaTech nie wzięła do ust kropli alkoholu. Chciał, żeby nadal tak się
zachowywała. Chociaż do jutra.
Wstał, uśmiechając się.
- Masz rację, kochanie. Jak zawsze. Poczekam, aż Charles wróci do domu i
zadzwonię do niego, żeby go przeprosić. - Dopiero teraz dostrzegł koszulę, którą
trzymała w ręce. - To moja koszula?
- Tak - rozłożyła ją. - Dolores akurat ją prasowała i na mankiecie zauważyła
plamę krwi. - Przysunęła rękaw, żeby mu pokazać. - Prała ją w ciepłej wodzie
razem z całą resztą i zdaje się, że plama się utrwaliła.
Malcolm poczuł się tak, jakby go ktoś walnął w brzuch. To była koszula,
którą miał na sobie w noc zabójstwa J. B.
30
Nie mogąc wydusić z siebie słowa, Malcolm wciąż patrzył na koszulę.
Mankiet zaplamił pewnie wtedy, gdy odginał palce J. B. z rękojeści noża. Tamtej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]