[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pobiegła go szukać, ślizgając się wbłocie. Pomi-
mo ciemności i kurtyny deszczu nareszcie go wypa-
trzyła: klęczał, przyciskając przedramię do piersi.
Marc, jesteś cały?
Marc wypowiedział parę słów do Clauda. Mówił
ochryple, z trudem łapał oddech i Lucy zdała sobie
sprawę, że to z bólu. Kiedy Claude zniknął w mroku,
Lucy przyklęknęła przy Marcu i delikatnie położyła
mu dłoń na ramieniu.
Co ci jest? Mów! jęknęła zmęczona i prze-
rażona.
Ręka mi uwięzła między drzwiami samochodu
a metalowym słupem. Jest trochę zmiażdżona.
Nie ma czegoś takiego jak ,,trochę zmiażdżo-
na. Daj mi to obejrzeć, może...
Nagle zalała ich powódz ostrego światła.
Zawsze wożę w bagażniku mocny reflektor. Po-
prosiłem Claude a, żeby go przyniósł.
Pokaż mi tę rękę.
Wiedziała, że obrażenia kończyn są szczególne
bolesne i nie spodziewała się, że z dłonią Marca jest
aż tak zle. Kiedy deszcz zmył błoto i krew, zobaczyła,
że ma pogruchotane palce. Nie było wątpliwości, że
kości są połamane, rany wymagają założenia szwów,
a czas pokaże, czy nie doszło do poważnego uszko-
dzenia nerwów.
Powiedz Claude owi, żeby przyniósł nasze torby,
założę ci opatrunek. Marc, musisz jechać do szpitala!
Claude podał jej reflektor i pobiegł do samochodu.
No to mamy mały problem, bo do rana możemy
o tym zapomnieć. A tam, wysoko, czeka na nas
przerażona kobieta. Zrobimy tak: Claude odprowadzi
cię do wioski, a ja pójdę na farmę i...
Nie! przerwała mu. Ja pójdę!
Nie zgadzam się! Nie będziesz się narażać!
Nie masz nic do powiedzenia oznajmiła spo-
kojnie. Po pierwsze, nie potrzebujÄ™ twojego po-
zwolenia. Po drugie, z ręką w takim stanie nie
przyjmiesz porodu. Wrócisz z Claude em, a ja się
zajmę dzieckiem. Założyła mu prowizoryczny opat-
runek. Na razie to musi wystarczyć. Tózniej na
spokojnie obejrzÄ™ tÄ™ ranÄ™.
Nie pozwolę, żebyś poszła sama.
A jednak pójdę. To nieprzyjemne uczucie, pra-
wda? Kiedy nie ma się na coś wpływu?
Marc powiedział coś Claude owi, a kiedy ten kiw-
nął głową, zwrócił się do Lucy:
Idziemy razem. Claude wróci do wsi i zor-
ganizuje pomoc. Ale do świtu nie ma na co liczyć.
Został nam jakiś kilometr.
No to w drogÄ™. Biedna dziewczyna, sama jak
palec i pewna, że przyjdzie jej rodzić bez niczyjej
pomocy.
Trudno byłoiść, tym bardziej, że musieli dzwigać
torby lekarskie, a Lucy niosła także reflektor. Prze-
mokli doszczętnie, ale na szczęście nie było specjal-
nie zimno. Brnęli po kleistym błocku, ślizgając się
i potykając, z coraz większym wysiłkiem stawiając
nogi. Lucy miała wrażenie, że nie posunęła się ani
o centymetr, choć męczyła się od pięciu minut: krok
pod górę i zjazd w dół po śliskim błocie. Była ledwie
żywa i wolała się nie zastanawiać, jak musi się teraz
czuć Marc.
Wszystko w porządku? spytała po chwili.
Idz dalej, czuję się dobrze odparł słabym
głosem.
Pomyślała ze zgrozą, że wysiłek fizyczny po
wstrząsie może go zabić. Powinien leżeć i odpoczy-
wać, a nie tracić siły na taką upiorną marszrutę. A jeśli
zemdleje, co wtedy? Na szczęście farma była już
w zasięgu wzroku. Cudem pokonali ostatnie metry,
dowlekli się do drzwi i weszli do środka.
Allô, Helene! C est docteur Duvallier! zawoÅ‚aÅ‚
Marc, wysłuchał odpowiedzi i uśmiechnął się do
Lucy ze znużeniem. Na razie nie jest zle. Mamy
czas, żeby się przygotować.
Lucy pomyślała, że okropnie zabrudzą to czyste,
schludne wnętrze. Oboje ociekali wodą i byli czarni
od błota, ale cóż mogła zrobić? Zdjęłapłaszcz i podą-
żyła za Markiem. W sypialni na parterze, na wielkim
łożu z bogato rzezbionym wezgłowiem, leżała młoda
kobieta. Powiedziała coś do Marca, a Lucy przywitała
wystraszonym uśmiechem. Była bliska paniki, ale
widok lekarza podniósł ją na duchu.
Helene mówi, że akurat przestałoją boleć, skur-
cze powtarzają się co kilka minut przetłumaczył.
Prosi, żebyś zdjęła mokre rzeczy i wrzuciła je do
wanny. W szafie i komodzie znajdziesz czyste ubra-
nia, masz sobie coś wybrać. Ja pożyczę coś z ciuchów
Claude a.
Zostań przy niej, aż wrócę poprosiła.
Szybko wybrała parę części garderoby, zamknęła
się w łazience, wytarła i przebrała. Chciała się ucze-
sać, ale nie znalazła grzebienia ani szczotki. Gdy
wróciła do sypialni, stwierdziła, że Marc jest bardzo
blady, a zabłocony opatrunek na ręce przesiąka krwią.
Pomóc ci się rozebrać? zapytała.
JakoÅ› sobie poradzÄ™ odparÅ‚ i úsmiechnÄ…Å‚ siÄ™
szeroko.
Po prostu nie chciałabym, żebyś stracił przytom-
ność i rozwalił sobie głowę o posadzkę. No idz, ubierz
się ciepło i posiedz w kuchni. Ani mi się waż ruszyć,
dopóki nie przyjdę. Masz początki wstrząsu. Zajmę
się Heleną, a potem opatrzę ci rękę.
Uśmiechnęła się do dziewczyny, niepewna, jak
sobie poradzi, nie znajÄ…c francuskiego. Marc, jakby
czytając w jej myślach: uśmiechnął się pod nosem,
mówiąc:
,,Poussez znaczy ,,przyj .
Przecież wiem! Idzże już i Uob, jak kazałam.
Zbadała Helene i osłuchała tętno płodu, na szczęś-
cie nic nie wróżyło komplikacji. Z przyzwyczajenia
zaczęła wypełniać kartę ciąży. Helene okazała się
idealną pacjentką: cieszyła się, że nie jest sama,
i z pogodą ducha poddawała się woli natury. Fakt, iż
Lucy nie mówi po francusku, najwyrazniej wcale jej
nie przeszkadzał. O dziwo, porozumiewały się bez
żadnych problemów.
Lucy poklepała Helene po ramieniu, pokazała na
migi, że idzie na chwilę do kuchni, po czym wskazała
swoją rękę. Dziewczyna kiwnęła głową; nie ma
sprawy, poradzi sobie, dopóki Lucy nie opatrzy
Marcowi dłoni.
W kuchni nastawiła wodę. Przeszukała szafki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]