[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kojarzyć się tylko z pożądaniem. "Niech się zbliży - pomyślała. - Niech się tylko
zbliży, skoro musi."
Pozwoliła mu pełznąć, aż cały ułożył się na jej ciele; zwalczyła wszelkie
pokusy, by go zrzucić - a potem zatrzasnęła pułapkę.
Przetoczyła się.
Kiedy ostatnio sprawdzała swoją wagę, ważyła dwieście dwadzieścia pięć
funtów, a od tego czasu zapewne jeszcze przytyła. Przygniotła potwora. Zanim
zdołał pojąć, co i dlaczego się dzieje, już z porów jego skóry zaczął się sączyć
obrzydliwy płyn.
Rak podjął walkę, ale nawet wijąc się, nie mógł wylezć spod Birdy. Wbiła weń
paznokcie i zaczęła rozdzierać jego boki, wyrywając całe kawały gąbczastej
materii i uwalniając coraz więcej cieczy. Gniewne wycie przeszło w skowyt,
świadczący o bólu. Po krótkiej chwili choroba pełna marzeń zrezygnowała z
walki.
Birdy jeszcze przez jakiś czas leżała nieruchomo. To, co było pod nią,
zamarło.
W końcu wstała. Nie sposób było stwierdzić, czy nowotwór jest martwy.
Zgodnie z tym, co wiedziała, nigdy nie był żywą istotą. Poza tym nie zamierzała
go znów dotykać. Lepiej już było zmagać się z samym diabłem niż po raz drugi
brać w ręce raka Barberia.
Popatrzyła w górę, na korytarz; była zrozpaczona. Czyż ma tu umrzeć
wzorem Barberia? W chwilę pózniej jednak, kiedy znów spojrzała na
przeciwnika, zauważyła za nim kratkę. Póki na dworze panowała noc, nie było jej
widać. Teraz świtało i przez pręty prześlizgiwały się promienie słońca.
Nachyliła się nad kratką, pchnęła ją mocno i nagle do wnętrza wdarł się
dzień. Ciężko było przecisnąć się przez tak mały otwór, poza tym Birdy wciąż
miała wrażenie, że monstrum chwyta ją za nogi, ale w końcu wydostała się na
zewnÄ…trz, majÄ…c tylko nieco podrapane piersi.
26
Zapuszczone podwórze nie zmieniło się zbytnio od wizyty Barberia, bardziej
tylko zarosło pokrzywami. Birdy spędziła na nim jeszcze chwilę, wdychając
świeże powietrze, a potem ruszyła w kierunku płotu i znajdującej się za nim ulicy.
Idącą do domu, tłustą kobietę o błędnym wzroku i cuchnącym ubraniu
szerokim łukiem omijali zarówno gazeciarze, jak i psy.
SCENY USUNITE PRZEZ CENZUR
To nie był koniec.
Policja zjawiła się w "Movie Pałace" tuż po dziewiątej trzydzieści. Birdy
przyjechała wraz z nimi. Rewizja ukazała okaleczone ciała Deana i Ricky'ego, a
także szczątki "Sonny'ego" Barberia. Na piętrze, w rogu korytarza, znaleziono
wiśniowy but.
Birdy nie odezwała się słowem, ale swoje wiedziała. Lindi Lee nie opuściła
kina.
Bileterkę oskarżono o zamordowanie dwóch osób, choć nikt właściwie w to nie
wierzył i uniewinniono z braku dowodów. Wyrokiem sądu została skierowana
pod opiekę psychiatrów na okres nie krótszy niż dwa lata. Ta kobieta mogła nie
być morderczynią, ale ewidentnie była obłąkana. Niczyjej reputacji nie służą
opowieści o chodzących nowotworach.
W początkach następnego lata Birdy zrobiła sobie tygodniową głodówkę.
Uwolniła swe ciało głównie od nadmiaru wody, ale to wystarczyło, żeby
przekonać jej przyjaciół, iż pragnie uporać się ze swą tuszą.
W następny weekend zniknęła na dwadzieścia cztery godziny.
Birdy znalazła Lindi Lee w opuszczonym domu w Seattle. Nie trudno było
trafić na jej ślad: w owych dniach biedna Lindi już coraz słabiej panowała nad
sobą, a co dopiero mówić o unikaniu potencjalnych prześladowców. Tak się
jednak złożyło, że rodzice dziewczyny już przed kilkoma miesiącami
zrezygnowali z poszukiwań. Tylko Birdy nie ustępowała; zapłaciła pewnemu
detektywowi za odnalezienie Lindi i w końcu jej cierpliwość została nagrodzona
widokiem kruchej ślicznotki - bardziej kruchej niż przedtem, ale wciąż pięknej -
siedzÄ…cej w pustym po-
kój u. Powietrze roiło się od much. Na środku podłogi znajdowała się kupa,
być może ludzka.
Birdy jeszcze przed otwarciem drzwi wyciągnęła pistolet. Lindi Lee, wyrwana
z zadumy, podniosła wzrok i uśmiechnęła się do gościa. To powitanie trwało
zaledwie moment; pasożyt, okupujący ciało Lindi, rozpoznał Birdy, zobaczył
broń i pojął, co zamierza zrobić.
- No cóż - powiedział wstając, by przyjąć gościa.
Oczy Lindi Lee pękły, pękły jej usta, pochwa i tyłek, uszy i nos; wszystko
pękło i nowotwór wylał się z niej obrzydliwymi różowymi strugami. Wyciekł z jej
bezmlecznych piersi, ze skaleczenia na kciuku, z siniaka na udzie. Ze wszystkich
otworów Lindi Lee.
Birdy podniosła pistolet i oddała trzy strzały. Rak skoczył ku niej, zachwiał
się i runął. Kiedy znieruchomiał, Birdy spokojnie wyjęła z kieszeni buteleczkę z
kwasem, zdjęte nakrętkę i wylała parującą ciecz zarówno na pozostałości po
27
raku, jak i po dziewczynie. Nowotwór rozpuścił się bez jednego krzyku. Zostawiła
go tam, skąpanego w słońcu i duszących oparach.
Spełniwszy swoją powinność, wyszła na ulicę i ruszyła swoją drogą, w duchu
planując, że będzie żyła jeszcze długo po tym, jak pojawią się napisy, zwiastujące
koniec owej szczególnej komedii.
28
Rozdział 2
KRÓL TRUPIOGAOWY
Spośród wszystkich zwycięskich armii, jakie przez stulecia tratowały uliczki
Zeal, najwięcej osiągnęła wątła struga weekendowiczów; cisnęła wreszcie wioskę
na kolana. Ani rzymskie legiony, ani hordy Nor ma no w, ani też koszmary wojny
domowej nie zmusiły jej do rezygnacji ze swej tożsamości na rzecz okupanta.
Zeal, które przetrwało wieki krwi i terroru, ugięło się dopiero przed turystami -
nowymi barbarzyńcami, zbrojnymi w uprzejmość i grubą gotówkę.
Wioska stanowiła idealny cel inwazji. Usytuowana czterdzieści mil od
Londynu, pośród typowych dla hrabstwa Kent sadów i plantacji chmielu, leżała
na tyle daleko od stolicy, że warto było w niej odetchnąć, ale i na tyle blisko, że w
razie złej pogody szybko można było uciec. We wszystkie weekendy pomiędzy
majem a pazdziernikiem stawała się rajem dla strudzonych londyńczyków. W
każdą słoneczną sobotę zalewali wioskę, przywożąc swoje psy, plastykowe piłki i
tłumy dzieci. Wypuszczali je rozwrzeszczanymi bandami na okoliczne łąki, a
sami zasiadali "Pod Wysokim Mężem" i nad szklanicami ciepłego piwa snuli
opowiastki spod znaku czterech kółek.
Mieszkańcy Zeal ze swej strony nie trapili się zbytnio weekendowiczami,
tamci przynajmniej nie uciekali się do rozlewu krwi. Jednakże ów brak
agresywności czynił tę Inwazję bardziej zdradliwą.
Zmęczeni miastem ludzie zaczęli stopniowo odciskać na wiosce swe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]