[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kawe, jak by smakowała?
Mocniejszy powiew wiatru smagnÄ…Å‚ go po policzkach.
Will drgnął jak oparzony. O czym ja myślę? - przemknęło
mu przez głowę. Nie tutaj, nie z nią, nie teraz... Poczuł
na twarzy pierwsze krople deszczu. PotrzÄ…snÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… i od­
ruchowo chwycił dziewczynę za rękę.
- Jezus, Maria, Józefie Å›wiÄ™ty! - Kate podskoczyÅ‚a ni­
czym przerażona kotka i odwróciła się w jego stronę.
- Hej, hej... To tylko ja.
Wyraz przestrachu szybko ustąpił zagniewaniu.
- A niech cię... - Wyrwała mu rękę z uścisku i palnęła
go pięścią w pierś. - Co cię podkusiło, żeby się podkradać?
- Nie podkradałem się. Po prostu...
- Zledziłeś mnie?
OtworzyÅ‚ usta, żeby coÅ› powiedzieć, ale zaraz je zamk­
nął. Po co właściwie za nią poszedł?
- SÅ‚ucham. - Kate skrzyżowaÅ‚a rÄ™ce na piersiach i pa­
trzyła na niego spod oka. Wiatr rozwiewał jej płaszcz
i włosy. Nigdy przedtem nie wyglądała piękniej.
Przez krótkÄ… chwilÄ™ Will dobrze wiedziaÅ‚, po co tu na­
prawdę przyszedł. Kate chyba także to zrozumiała.
- Hm... - mruknął niepewnie i ruchem głowy wskazał
na przeciwlegÅ‚Ä… stronÄ™ polany. Mart i Mei Li ciÄ…gle siÄ™ caÅ‚o­
wali, obojętni na deszcz i obecność świadków. - To oni.
- Oni?
- Tak. Zrób coÅ› z tym. Miejscowi ludzie nigdy nie za­
akceptują takiego związku. - Akurat to była prawda.
Kate spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Ja mam coś zrobić? Niby dlaczego? Przecież to twój
przyjaciel. Sam siÄ™ tym zajmij.
- A co ja tu poradzę? Ta mała wiedzma...
- Mei Li w to nie mieszaj. To jego wina. - Kate wskazała
na Matta. - Wszyscy wiedzą, że mężczyzni... mężczyzni...
- Mężczyzni? - Will przypomniaÅ‚ sobie setki drob­
nych zdarzeń, zakłócających jego pierwsze małżeństwo.
Sherrilyn doprowadziła do perfekcji sztukę uwodzenia.
Od początku usiłowała nim manipulować.
- Tak, mężczyzni! - Kate jeszcze raz przyłożyła mu
pięścią w pierś. - Siostry mnie tego nauczyły. Jak...
- Siostry?
- Owszem, w Dublinie, u Zwiętego Stefana. Proboszcz
też zawsze powtarzał, że kiedy diabeł wstąpi w chłopa, to
nie wiadomo, co siÄ™ stanie.
- A zatem to diabelskie sztuczki?
- Tak. - Dumnie uniosła głowę. - Nie udawaj, że nie
wiesz, o co mi chodzi.
Z całą pewnością wiedział.
Miał ochotę ją pocałować, bez względu na konsekwencje.
- W takim razie... do diabła! - mruknął i chwycił ją
w objęcia.
ROZDZIAA ÓSMY
Nigdy nie marzyła o takim pocałunku.
ZamkniÄ™ta w twardym uÅ›cisku Willa, zapomniaÅ‚a o bo­
żym Å›wiecie. Bezwiednie rozchyliÅ‚a usta, poddajÄ…c siÄ™ pie­
szczotom.
Czuła jego ręce na swoim ciele. Głaskał ją po plecach,
tulił, jeszcze mocniej przygarniał do siebie... Chociaż
z powodu chÅ‚odu byÅ‚a grubo ubrana, miaÅ‚a dziwne wra­
żenie, że jest całkiem naga.
Oszałamiała ją woń Willa, owa mieszanina zapachu
garbowanej skóry, dymu z ogniska i potu. Miał rozpalone
usta i drapał ją w policzek nieogoloną brodą, lecz nie
zwracała na to uwagi.
Objęła go za szyję. Płaszcz, który rozpięła, wspinając
siÄ™ po stromym zboczu, zsunÄ…Å‚ siÄ™ jej z ramion na ziemiÄ™.
Ledwie do niej docierało, że lunął deszcz. Will uniósł ją
z ziemi niczym piórko i oparł plecami o pień drzewa.
Po twarzy spływały jej chłodne krople deszczu, lecz to nie
mogÅ‚o ugasić pÅ‚omienia namiÄ™tnoÅ›ci. Will jÄ™knÄ…Å‚ cicho i na­
parł na nią mocniej. Nad nimi przetoczyło się echo gromu.
- Za... zaczekaj. - Kate gwałtownie otworzyła oczy,
gdy Will przygniótł ją całym ciałem.
W świetle błyskawicy zobaczyła, że oczy miał wąskie
jak szparki. Jego rysy stężały w grymasie pożądania.
- Stój! - powtórzyła głośniej i pchnęła go ręką
w pierś. Bóg jej świadkiem, że tego nie chciała.
Will znieruchomiał. Otworzył oczy i musiał zamrugać,
żeby coś dostrzec przez zasłonę deszczu. Wiatr tarmosił
jego długą ciemną czuprynę.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Kate znała
siÅ‚Ä™ pożądania. Nieraz pragnęła mÄ™skiego dotyku, piesz­
czot, pocałunków...
- Wybacz - powiedział Will i delikatnie postawił ją na
ziemi. Uniósł rękę przepraszającym gestem i pospiesznie
odwrócił wzrok. Wydawał się zakłopotany.
Kate westchnęła głęboko. Targały nią sprzeczne uczucia.
To wszystko wydawało jej się nierealne. Nie powinno się
zdarzyć. Przecież Will Crockett był dla niej zupełnie obcym
człowiekiem, a ich małżeństwo zwykłym oszustwem. Na
tym polegaÅ‚a umowa. On miaÅ‚ swoje plany, a ona swoje obo­
wiązki. Za parę dni oboje zamierzali opuścić to przeklęte
miejsce i nigdy więcej już się nie zobaczą.
Dlaczego wiÄ™c poczuÅ‚a taki smutek, gdy siÄ™ od niej od­
sunÄ…Å‚?
- SprowadzÄ™ konia - mruknÄ…Å‚ i przesunÄ…Å‚ rÄ™kÄ… po mo­
krej twarzy, żeby strząsnąć z niej krople deszczu.
- Jedz sam - odparła. - Wrócę na piechotę.
Kolejna błyskawica rozdarła ciemne niebo.
- Jesteś zupełnie przemoczona. Zaczekaj tu na mnie.
- Nic mi nie bÄ™dzie. - PodniosÅ‚a z ziemi pÅ‚aszcz i ko­
szyk. - Poza tym Mei Li... - PopatrzyÅ‚a na drugÄ… stronÄ™ po­
lany, gdzie jeszcze przed chwilą stała druga para. - Zniknęli!
- Bo są mądrzejsi od nas. - Will spojrzał na nią spod
oka. - Zaczekaj tutaj. Zaraz wracam.
Gdy tylko zniknął między drzewami, rzuciła się do
ucieczki. Nie dlatego, żeby nie chciała jechać z nim razem
na jednym koniu, obejmujÄ…c go ciasno ramionami.
Uciekała od własnych marzeń.
Dwie minuty pózniej Will przeciÄ…Å‚ jej drogÄ™ i Kate mu­
siała się zatrzymać.
- Prosiłem cię, żebyś zaczekała.
- Tak, ale...
- Wsiadaj. - To nie była prośba, lecz rozkaz. Will [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •