[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- I?
- I są gotowi na kompromis. Jeśli chcesz, zobaczę, co da się zrobić.
- Bardzo proszę. Lepiej niż ja potrafisz zachować zimną krew, zwłaszcza jeśli chodzi o
mojego ojca.
- Od tego sÄ… prawnicy.
Strzepnęła popiół i podniosła papierosa do ust.
Nieświadomie przybrała bardzo prowokującąpozę i wszystkie erotyczne fantazje Seamusa
nagle obudziły się ze snu. Co za głupota. Musi uciekać, póki jeszcze może. Został jednak,
jakby przykleił się do chodnika.
- Dzięki - powiedział.
- Nie ma sprawy. Jak on siÄ™ miewa?
- Chyba niezle. Pozwolili mi odwiedzić go jutro. Chyba najpierw chcieli, żeby przeszedł
odtrucie.
- Pewnie nie możesz się doczekać.
Pokręcił przecząco głową.
- Czasami chciałbym go już nigdy nie oglądać.
Patrzyła na niego uważnie. Głęboko zaciągnęła się papierosem, rzuciła niedopałek na
ziemię i zgniotła go obcasem.
- Obwiniasz go, tak?
- Obwiniam siebie.
Westchnęła i popatrzyła w nocne niebo, jakby tam szukała odpowiedzi.
- Obwiniasz wszystkich - powiedziała w końcu. - Obwiniasz siebie, bo cię tam nie było,
chociaż nie mieÅ›ci mi siÄ™ w gÅ‚owie, jakim cu¬dem miaÅ‚eÅ› przewidzieć, że twoja córeczka
zachoruje akurat tego wieczora. Obwiniasz ojca, bo prowadził, obwiniasz żonę, bo nie
posadziła małej w foteliku dziecięcym, obwiniasz się za jej samobójstwo i za to, że nie
zorientowałeś się, że ma myśli samobójcze ...
- Carey ...
Potrząsnęła głową i spojrzała mu prosto w oczy.
- Obwiniasz nawet mnie o to, że starałam się dać ci szczęście. A może o to, że niemal mi
się udało, a ty nie mogłeś z tym żyć, bo ubzdurałeś sobie, że musisz cierpieć do końca
żyCia, żeby odpokutować to, co się wtedy stało.
- Carey ...
- Przede wszystkim jednak obwiniasz samego siebie, Seamus. O wszystko. Czy nie
przyszÅ‚o ci do gÅ‚owy, że wypadki czasami po pro¬stu siÄ™ zdarzajÄ…? %7Å‚e ciÄ™ tam nie byÅ‚o, na
rany Boskie, więc nie mogłeś nic zrobić? A że cię tam nie było ... Jezus, Maria! Jesteś
policjantem. Pracowałeś. Nikt nie może być jednocześnie w dwóch różnych miejscach.
Nagle ogarnęła go nienawiść, straszna, mroczna nienawiść. Nie znosił, gdy Carey
dokonuje na nim wiwisekcji. Nie chciaÅ‚ sÅ‚uchać tego, cze¬go sam nie byÅ‚ w stanie
powiedzieć.
- Idz jutro do ojca, Seamus.
Odwróciła się, podeszła do swego samochodu. Otworzyła drzwi i spojrzała na niego przez
ramiÄ™.
- I staraj się nie zapominać, że twoja córka, żona i ojciec to ofiary pijanego kierowcy.
Najchętniej udusiłby ją.
- I z łaski swojej pamiętaj - mówiła ostro, zdecydowanie, jakby postanowiła dokończyć to,
co zaczęła - że nieważne, co twój ojciec zrobił lub czego nie zrobił, bo prawdopodobnie i
tak nie uniknęliby wypadku. Nie zapominaj, że pijacy jadą prosto na reflektory.
Wsiadła, przekręciła kluczyk w stacyjce i odjechała, zostawiając go przerażonego własną
wściekłością. Ledwie jednak poczuł strach, gniew zniknął.
Nie powiedziała niczego nowego. Problem w tym, że wiedział to jego umysł. Serce nie
chciało słuchać.
Carey gryzÅ‚a siÄ™ przez caÅ‚Ä… drogÄ™ do domu. Niepotrzebnie go zaata¬kowaÅ‚a. Przecież nie
powiedziała tego, żeby mu pomóc. Nie, działała w obronie własnej. Stawał się zbyt bliski,
wkradaÅ‚ siÄ™ do jej życia, a kie¬dy tak bez powodu zjawiÅ‚ siÄ™ koÅ‚o niej dziÅ› wieczorem, dolaÅ‚
tylko oliwy do ognia. Jej instynkt samozachowawczy zagłuszył wszelkie inne uczu-' CIa.
Tylko że potraktowała go niesprawiedliwie. Nie miała pojęcia, dlaczego nagle tak bardzo
zaangażował się w jej życie. Słowa, że chce upewnić się, czy bezpiecznie dotrze do domu,
zabrzmiały jak pretekst, 'nie faktyczny powód. I nagle przeraziła się ceny, jaką przyjdzie jej
zapłacić, jeśli znowu coś do niego poczuje.
Jakby kiedykolwiek przestała. Ta gorzka prawda dotarła do niej, gdy zbliżała się do domu.
Przecież nie cierpiałaby tak bardzo, gdyby jej na nim nie zależało.
Przede wszystkim wcale nie zadżwoniłaby do niego w związku z Otisem. Fakt, że go w to
wciÄ…gnęła, niczego nie zmieniÅ‚. Chociaż nie, zmie¬niÅ‚o siÄ™jedno. WyciÄ…gnęła zawleczkÄ™ z
granatu, jakim jest jej miłość do niego. Jeśli nie zachowa bezpiecznej odległości, całe jej
życie wyleci w powietrze. Po raz drugi.
- Cholera.
Zaklęła na głos. Zgasiłajuż silnik i jedynym odgłosem zakłócającym nocną ciszę było ciche
tykanie zegarka i daleki szum ruchu ulicznego na Roosevelt Boulevard.
Może powinna pojechać nad zatokÄ™. Od dawna tego nie robiÅ‚a, a ta¬ka przejażdżka
zawsze pomagała jej odzyskać spokój. I może, jeśli pojedzie wystarczająco daleko,
spojrzy na wszystko z odpowiedniej perspek¬tywy.
Pochyliła się nad stacyjką z kluczykiem w dłoni. W tej chwili na podjazd wjechał inny
samochód.
Serce stanęło jej w gardle tak, że nie mogła,oddychać. Utkwiła wzrok w lusterku
wstecznym, w którym odbijały się reflektory tamtego samochodu, i myślała z
przerażeniem, że płócienny dach dżipa nie stanowi żadnego zabezpieczenia. Boże,
dlaczego nie'kupiła normalnego wozu?
Reflektory zgasły. Ktoś wysiadł z samochodu. Carey gorączkowo rozważała, czy nie
powinna uciekać z samochodu. Wtedy roZpoznała Seamusa.
- Cholera!
Wpadła w furię, energicznie otworzyła drzwiczki samochodu.
- Ty sukinsynu! Mało nie umarłam ze strachu!"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]