[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaczęli dostrzegać jeszcze jeden ciemny kształt na ich tle. Znajdował się w
innym miejscu niż olbrzym, wysoko, nad ich głowami, na samym jak można
by powiedzieć suficie nieba. Może to obłok", pomyślał Edmund. W
każdym razie w tym miejscu nie widzieli gwiazd, tylko ciemność, a dookoła
spadał wciąż deszcz żywego srebra. A potem ta bezgwiezdna plama zaczęła
rosnąć, rozprzestrzeniając się ze środka nieba coraz dalej i dalej. Czerń
pokrywała już ćwierć nieba, potem połowę, aż w końcu kaskada gwiazd
opadała już tylko nad samym horyzontem.
Wszystkich przeszył dreszcz zdumienia (a także i trochę zgrozy), gdy
zrozumieli, co się dzieje. Rozrastająca się plama czerni nie była chmurą: była
po prostu pustką. W czarnej części nieba nie pozostała już ani jedna gwiazda.
Wszystkie spadły: Aslan wezwał je z niebieskich przestworzy na ziemię.
Ostatnich kilka sekund gwiezdnego deszczu wprawiło wszystkich w jeszcze
większe oszołomienie. Teraz gwiazdy spadały wokół nich. W świecie, o którym
wam opowiadam, gwiazdy nie sÄ… wielkimi ognistymi kulami, jak w naszym. SÄ…
żywymi istotami (Edmund i Aucja spotkali kiedyś jedną z nich). Tak więc
znalezli się teraz wśród ciżby roziskrzonych istot z długimi włosami jak
płonące srebro i z włóczniami jak rozgrzany do białości metal pędzących ku
nim wprost z czarnego nieba szybciej niż spadają kamienie. Opadały z sykiem
na ziemię, wypalając w tym miejscu trawę, a potem prześlizgiwały się przed
nimi i zatrzymywały gdzieś z tyłu, z prawej strony.
Okazało się to bardzo korzystne, bo w przeciwnym razie, gdy niebo zostało
ogołocone z gwiazd, na ziemi zapanowałaby całkowita ciemność i nic nie
byłoby widać. Teraz tłum gwiazd rzucał ponad ich ramionami strumienie
ostrego, białego światła. Widzieli milę za milą narnijskich puszcz i łąk,
zalanych potopem blasku. Każde drzewo, każdy krzak, każde zdzbło trawy
rzucało za siebie czarny cień. Krawędzie każdego liścia rysowały się tak ostro,
że wydawało się, iż można sobie nimi skaleczyć palce.
Przed nimi, na trawie, leżały ich własne cienie. Lecz największe wrażenie
sprawiał cień Aslana wybiegający daleko, w lewą stronę, grozny i
majestatyczny. A wszystko to działo się pod niebem, na którym nie było już
gwiazd.
Silny blask bijący spoza nich (nieco z prawej strony) oświetlał nawet zbocza
gór zamykających Dzikie Kraje Północy. Dostrzegli tam jakiś ruch. Wielkie
zwierzęta spełzały z gór ku Narnii: olbrzymie smoki, gigantyczne jaszczury,
wielkie nie opierzone ptaki ze skrzydłami nietoperza. Teraz znikły w puszczy i
przez parę minut panowała cisza. A potem nadpłynęły najpierw z bardzo
daleka odgłosy tęsknego zawodzenia, a po chwili ze wszystkich stron rozległ
się szum, tupot i tętent. Te dzwięki zbliżały się jak wielka fala zmierzająca ku
wybrzeżu z samego serca oceanu. Wkrótce dał się odróżnić tupot małych stóp
od głuchego kroku wielkich łap i stukot małych kopytek od grzmotu wielkich
kopyt. A potem wszyscy ujrzeli tysiące par rozjarzonych oczu. I w końcu
wystrzeliły z cienia drzew, pędząc w górę zbocza jak w biegu o życie, tysiące,
miliony stworzeń wszystkich rodzajów: mówiące zwierzęta, karły, satyry,
fauny, olbrzymy, Kalormeńczycy, mieszkańcy Archenlandii, jednonogi i
nieziemskie stworzenia z dalekich wysp lub nieznanych krajów Zachodu. I
wszyscy biegli ku otwartym Drzwiom na szczycie Wzgórza, gdzie stał Aslan.
Tylko ta część ich przygody sprawiała wrażenie snu i trudno było dokładnie ją
zapamiętać. Nikt pózniej nie potrafił powiedzieć, jak długo trwała: czasem wy-
dawało się, że tylko parę minut, a innym razem, że całe lata. Gdy pózniej
zastanawiali się nad tym wszystkim stało się oczywiste, że albo Drzwi
niesłychanie urosły, albo wszystkie stworzenia zrobiły się małe jak komary, bo
w przeciwnym razie taki tłum nie mógłby nawet próbować przez nie się
przedostać. Ale wtedy nikt nie myślał o takich rzeczach.
Stworzenia nadbiegały, a ich oczy lśniły coraz jaśniej i jaśniej, gdy zbliżały się
do stojących opodal gwiazd. A kiedy podbiegły do Aslana, coś się w nich
zmieniło, a ściślej mówiąc, w każdym zaszła jedna z dwu zmian.
Wszystkie spojrzały mu prosto w twarz; nie sądzę, by mogły tego nie zrobić.
Lecz u jednych wyraz twarzy zmienił się nagle okropnie: pojawiły się
nienawiść i przerażenie. Trwało to ułamek sekundy i nagle przestały być
MÓWICYMI zwierzÄ™tami staÅ‚y siÄ™ ZWYKAYMI zwierzÄ™tami. I wszystkie
stworzenia, które spojrzały na Aslana w ten sposób, zboczyły w prawo czyli
na lewo od niego i znikły w jego wielkim, czarnym cieniu, który (jak już
mówiłem) rozciągał się na lewo od Drzwi. Dzieci nigdy już ich nie zobaczyły.
Sam nie wiem, co się z nimi stało. Natomiast inne stworzenia spojrzały w twarz
Aslana z miłością, choć niektóre z lękiem. I te wszystkie przeszły przez Drzwi,
gromadząc się w tłumie po jego prawicy. Były wśród nich bardzo dziwne
gatunki. Eustachy rozpoznał nawet jednego z tych karłów, które strzelały do
koni. Nie miał jednak czasu na dziwienie się temu (zresztą nie była to jego
sprawa), bo wielka radość przesłoniła mu wszystko inne. Wśród
rozradowanych stworzeń tłoczących się teraz wokół Tiriana i jego przyjaciół,
znalazły się wszystkie, które uważali za zmarłe: centaur Runwid i jednorożec
Klejnot, dobry niedzwiedz i dobry dzik, kochane psy i konie, orzeł Dalwid i ka-
rzeł Pogin.
W dal i wzwyż! zawołał Runwid i grzmiąc kopytami, pocwałował na
zachód. I chociaż nie pojęli sensu tych słów, przeniknął ich słodki dreszcz.
Dzik zachrząkał do nich radośnie. Niedzwiedz zamierzał właśnie mruknąć, że
wciąż niczego nie rozumie, gdy zobaczył owocowe drzewa. Potoczył się ku
nim tak szybko, jak potrafił, i bez wątpienia znalazł tam wreszcie coś, co
rozumiał bardzo dobrze. Ale psy pozostały przy nich, merdając ogonami, został
też Pogin z roześmianą uczciwą twarzą, ściskając wszystkim dłonie. Klejnot
[ Pobierz całość w formacie PDF ]