[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeżeli tylko nie muszę. Nawet unikam debiutanckich balów.
- Ale przecież jest pan tu dzisiaj.
- Przyszło wielu moich przyjaciół, dlatego i ja się zjawiłem. Dopóki nie spotkałem
pani, preferowałem towarzystwo kobiet zamężnych.
Mają większe obycie i są bardziej... swobodne.
Przed ostatnim słowem uczynił nieznaczną pauzę. Malvina zorientowała się bez trudu,
że miało ono oznaczać raczej: frywolne.
Dżentelmen, który właśnie zabawiał ją rozmową, dysponował, w odróżnieniu od
większości jej zalotników, pokaznym majątkiem.
Oprócz tego cieszył się reputacją pożeracza niewieścich serc, lecz raczej właśnie
kobiet swobodnych, by nie powiedzieć: bałamutnych oraz, rzecz jasna, zamężnych.
Dziewczyna odgadywała, że jako posiadacz arystokratycznego tytułu, ożeni się w
końcu z młódką, która da mu syna i dziedzica.
Powinna ona także wzbogacić jego drzewo genealogiczne o świeże zródło błękitnej
krwi lub przynajmniej zasilić majątek dużymi pieniędzmi.
Tak nakazywała odwieczna tradycja światowej socjety.
W pewnym sensie Malvina stanowiła bardzo specyficzną partię, gdyż łączyła w jednej
osobie niekwestionowaną błękitną krew matki z ogromną fortuną ojca. Mogła wyjść za mąż
nawet za potomka rodu królewskiego, a i tak jej wybranek nie miałby powodów patrzeć na
nią z góry.
Obdarzona doskonałym zmysłem obserwacyjnym spostrzegła szybko, że większość
kobiet obecnych na balu, zdobnych w bajecznie skrzące się klejnoty i kosztowne kreacje, nie
promienieje szczęściem.
Podczas kolejnych tańców, niby to mimochodem, zasięgała informacji na ich temat.
Okazało się, że jedne powychodziły za mąż dzięki pieniądzom, inne znalazły mężów
za sprawą błękitnej krwi płynącej w ich żyłach, jeszcze inne wstąpiły w aranżowane związki
małżeńskie, ponieważ ich rodzice uważali, że arystokracja powinna się żenić wyłącznie w
obrębie własnego stanu.
Jeżeli wyjdę za mąż, to tylko z miłości! - postanowiła Malvina z mocą.
Jak dotąd, spośród wszystkich mężczyzn, których spotkała na swej drodze, żaden nie
obudził drgnienia w jej sercu.
Chcę miłości... prawdziwej miłości! - powtarzała sobie jeszcze nieraz w czasie tego
wieczoru.
Partnerzy w tańcu prawili jej wyszukane komplementy i nierzadko przytrzymywali
nieco bliżej, czulej, bardziej znacząco niż pozwalała etykieta. Malvina nie dawała się zwieść.
To wszystko była tylko pusta gra. Z wyrazu oczu zalotników odgadywała, że bez względu na
to, co szeptali, w głowach mieli tylko jedno: już kalkulowali, na co wydadzą jej grube
miliony.
Nie! Nie! Nie!
Bez przerwy powtarzała to jedno słowo w myślach, a często także na głos. Ilu
mężczyzn odrzuciła tego wieczoru? Sama już nie wiedziała.
Wreszcie można było wychodzić. Babka była gotowa żegnać się z gospodynią, a
Malvina, lekko znudzona i nieobecna duchem, uświadomiła sobie nagle, że myśli o torze
wyścigowym.
Przypomniało jej to o obietnicy danej lordowi Flore.
%7ływszym krokiem podeszła do Rosette Langley.
- Chciałabym ci zaproponować - rzekła lekkim tonem - byś razem z ciocią zajrzała do
mnie do Maulton Park. Mogłybyście przyjechać w piątek i zostać do poniedziałku wieczór,
przez kilka dni nie ma akurat żadnego szczególnie ważnego balu, a na wsi o tej porze roku
jest nieprawdopodobnie pięknie. Ogrody wprost zapierają dech w piersiach. Warto nieco
odpocząć od miejskiego zgiełku, wybrać się na przejażdżkę...
Rosette odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem.
- Bardzo ci dziękuję za zaproszenie, lecz... nie chciałabym przeszkadzać...
- Będę szczęśliwa, jeśli zechcesz przyjechać! - oznajmiła Malvina stanowczo. -
Gdyby twoja ciocia była zajęta i nie mogła dotrzymać ci towarzystwa, moja babka, hrabina
Daresbury, z którą świetnie się znają i która jest moją przyzwoitką, może się zaopiekować
także tobą.
- Będzie mi bardzo miło - powiedziała Rosette.
- Daj mi znać jutro, kiedy już omówisz sprawę z ciocią - poprosiła Malvina.
Pożegnała się z gospodynią i w towarzystwie partnera na tym balu, dosyć
atrakcyjnego młodego człowieka, ruszyła ku drzwiom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]