[ Pobierz całość w formacie PDF ]
parę: dwaj najmłodsi żołnierze w plutonie - z Konia się potem zrobił wielki naukowiec,
profesor; mieszkał gdzieś na przedmieściach. A pomyślał o nim, ponieważ przydałaby mu się
teraz spora porcja odtrutki na karykaturalizm swej wyobrazni w postaci dawki trzezwego,
scjentystycznego racjonalizmu. Ale zanim wyszedł z firmy, zadzwonił do Janosa i okazało się,
że Standartenfuhrer wrócił już ze swej comiesięcznej pielgrzymki do stolicy Trzeciej Rzeszy.
Zdążył nawet usłyszeć od kogoś o tych zwłokach ze strychu. Trudny tymczasem niemal już o
nich zapomniał, przytłoczony uporczywie powracającym przed oczy obrazem lewitującego,
bijącego serca potwora.
- No i okazuje się, że sprzedałeś mi o wiele więcej, niż ja kupiłem - wymamrotał
Trudny w słuchawkę.
Musiała spotkać Janosa w Berlinie jakaś przyjemna niespodzianka, był bowiem w
wyśmienitym humorze.
- Przyjacielu, to się nazywa wolny rynek.
- Nie jesteś w stanie tego wyjaśnić, prawda?
- Ależ Hermanie, mój drogi, ja jestem tylko pośrednikiem. Podobnie jak ty.
- W takim razie mógłbyś mi przynajmniej znalezć poprzednich lokatorów tego domu.
- Hę, dziwne masz zachcianki. Na co ci oni? Trudny spróbował z innej beczki:
- Coś ci powiem, Janos - zaczął z westchnieniem, odchylając się w swym fotelu za
biurkiem i gapiąc ślepo w sufit: - Wczuj ty się w moją sytuację. Dopiero co wprowadziłem się
do tego domu. Okolica bezludna, ni żywego ducha, wszystkich przecież wywiezliście. A tu
trup na strychu. %7łona mi wmawia, że na pewno jest ich tam więcej. Rozumiesz, że niby
mieszkamy pod cmentarzem. Nie wygląda to najsympatyczniej, przyznasz chyba.
Standartenfuhrer zaśmiał się gromko, aż coś zajodłowało w słuchawce.
- Człowieku, toż to proste: trafił ci się nawiedzony dom! - I ponownie w śmiech. - Nie
czujesz tego dreszczyku? Takich atrakcji nie da się kupić za żadne pieniądze!
- Ty co, znowu się zakochałeś?
Rozmowa skończyła się wymianą anegdot na temat wampirów, białych dam
poszczekujących zabytkowym żelazem na blankach zamków, wilkołaków wykradających
matkom dzieci i uprowadzających je do opuszczonych budynków, tudzież na temat
satanistycznych praktyk żydowskich kabalistów.
Było już za pózno na wyprawy do dawno nie odwiedzanych znajomych z czasów
młodości; wrócił do domu. Zdażył akurat na moment odjazdu wozu, który dostarczył był
zapas węgla do pieca. Konrad z Kazkiem od Garbusa zwalali go do wnętrza piwnicy przez
otwarte okienko. Pracowali szybko, zagarniając łopatami kanciaste bryły czerni z oślepiająco
białego w świetle naddrzwiowej lampy, grubego dywanu śniegu. Trudny pomachał Złotemu
Dziadowi, który kulił się na kozle oddalającego się wozu, tak zakutany w przeróżne stare futra
i wełniane szale, że wystawał mu na mróz jedynie wielki, czerwony nochal i siwe krzaki brwi.
Konradowi Jan Herman obiecał przysłać kogoś do pomocy, żeby zdążyli z robotą przed
godziną policyjną, bo nierozsądnie jest pozostawiać na noc nie zabezpieczony węgiel -minerał
ten charakteryzuje się, zwłaszcza zimą, niewytłumaczalną tendencją do niepostrzeżonej
dematerializacji.
W domu, gdy tylko minął mu krótki atak kataru, uderzył Trudnego w nozdrza ostry
aromat świeżej farby. Remont budynku wszedł w fazę końcową. Jan Herman słusznie
przewidział sfinalizowanie całości robót renowacyjnych jeszcze przed Wigilią; w styczniu
przyjdzie czas na wszelkiego rodzaju poprawki, doprawki, korekty i uzupełnienia; elewacją
zajmie się w lecie albo i jeszcze pózniej -nie zależało mu na zewnętrznych oznakach
zamożności. W rzeczy samej zależało mu na czymś wręcz przeciwnym. W salonie Krystian i
Lea z kilkudniowym wyprzedzeniem ubierali choinkę; aby mogli sięgnąć do szczytu tego
potwora, dziadek przyniósł im z pakamery drabinę. Siedział teraz w fotelu z nie zapaloną
fajką w ustach i dyrygował wnukami, które nie zwracały na jego zalecenia najmniejszej
uwagi, pochłonięte kolejną kłótnią na zrozumiały jedynie dla nich temat. Nikt z nich w ogóle
nie spostrzegł zaglądającego przez drzwi Trudnego. W kuchni, co prawda, został on
zauważony, lecz zaraz potem wygnany przez żonę i matkę, doskonale zgodne w kwestii jego
absolutnej nieprzydatności do jakichkolwiek domowych prac. Zaszył się w gabinecie,
zachachmęciwszy wpierw wypełnioną w jednej czwartej butelkę starego rumu.
Siedział w głębokim, skórzanym, czarnym fotelu, podarowanym mu przez Janosa na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]