[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przemknęło jej przez myśl, że musi wyglądać mało dystyn-
gowanie i że Lovell mógłby okazać trochę więcej współczu-
cia. Poczuła zapach alkoholu i wilgoć w miejscu ukąszenia.
W pierwszej chwili zapiekło strasz-
S
R
nie, lecz zaraz potem ból w cudowny sposób złagodniał,
wreszcie stał się do wytrzymania.
Wzięła głęboki oddech, zdjęła przekrzywiony kapelusz i
dopiero teraz uświadomiła sobie, że siedzi na ziemi, spódnicę
ma zadartą do kolan, a włosy rozsypane w nieładzie. Jednak
patrząc z bliska w niebieskie oczy Nicholasa, niemal zapo-
mniała o ukąszeniu. Dręczyła się tylko tym, że oto hrabia
Ashby widział, jak runęła z konia. Jak kobieta może uchodzić
za dystyngowaną damę, skoro niczym bezwładny kloc spada
z konia na ziemię w obecności wytwornego dżentelmena,
który kilka chwil wcześniej chwalił jej umiejętności jez-
dzieckie?
Miała dwa wyjścia: albo zalać się łzami, i było to roz-
wiązanie ze wszech miar kuszące, albo wpaść w złość, i tę
opcję wybrała.
- Proszę mi pomóc - rzuciła ostrym tonem. - Nie będę
siedziała cały dzień na ziemi i pozwalała polewać się brandy.
- Sekutnica - wycedził Lovell i pocałował ją w usta. Za-
skoczona Camilla osunęła się na trawę, pociągając z sobą Ni-
cholasa, który nie przestawał jej całować, zanurzając palce
we włosach.
Był to drugi w jej życiu pocałunek, a doskonale pamiętała
jeszcze ten pierwszy. Od tamtego wieczoru na Walcot Street
nie było dnia, godziny, minuty, żeby o nim nie myślała. Tym
razem, jeszcze oszołomiona, odpowiedziała instynktownie,
rozchylając usta i ujmując twarz Lovella w dłonie.
Dopiero po długiej chwili dotarło do niej, jak niesto-
S
R
sowne jest to, co właśnie robi. Oblała ją fala gorąca, od stóp
do głów.
- Milordzie... - wykrztusiła, ale nie mogła oderwać oczu
od jego twarzy, choć najchętniej zacisnęłaby powieki, nic nie
widziała, o niczym nie wiedziała.
Lovell z uśmiechem odgarnął niesforny kosmyk z jej czo-
ła.
- Nie powinniśmy tego robić - powiedział, przeciągając
zgłoski.
- Oczywiście, że nie powinniśmy! - zawołała ze złością.
Przerażona własnym zachowaniem, chciała odepchnąć Ni-
cholasa, lecz poczuła przeszywający ból w ręce, wywołany
zbyt gwałtownym gestem. Krzyknęła.
Nicholas ukląkł i pomógł jej usiąść.
- Pani nadgarstek. Wiem, że powinienem przeprosić, ale
jest pani tak pociągająca, panno Knight, że nie mogłem się
oprzeć - powiedział skruszony, przeczesując włosy palcami,
po czym dodał, widząc pełną urazy minę Camilli: - Proszę
nie czynić mi wyrzutów, bo sam je sobie czynię, a to dosta-
teczna kara. Odwiozę panią do domu. Pani mama na pewno
się zamartwia.
Camilla ciągle nie była w stanie wypowiedzieć słowa.
Lovell pomógł jej wstać. Skrzywiła się, obolała po upadku, i
rozejrzała w poszukiwaniu koni. Nicholas nachylił się, pod-
niósł jej kapelusz, próbował przygładzić jej potargane włosy.
Stała bez ruchu, kiedy zgarnął je do tyłu i spiął spinkami.
Camilla dotknęła niepewnie włosów i stwierdziła ze zdzi-
S
R
wieniem, że Lovell bardzo zręcznie uporał się ze zburzoną
fryzurą. Drążącymi dłońmi włożyła kapelusz.
- Dziękuję, milordzie - powiedziała oficjalnie, zaraz jed-
nak dodała swobodniej: - Byłby pan doskonałą pokojówką.
Nicholas zmrużył oczy i uśmiechnął się łobuzersko, jak
przystało na prawdziwego hulakę i nicponia.
- To kwestia praktyki, madame - stwierdził radosnym to-
nem.
Camilla zaczerwieniła się znowu i pokuśtykała nieporad-
nie do Kestrela, który stał obok wierzchowca Nicholasa i
skubał sobie najspokojniej w świecie trawę, jakby chciał po-
kazać, że nic, ale to nic nie jest w stanie go wystraszyć i że
jest najbardziej zrównoważonym konikiem na świecie.
Ujęła wodze i zaczęła wypatrywać na skórze kasztanka
śladów użądleń, byle tylko nie patrzeć na Nicholasa, nie roz-
mawiać z nim.
- Mój ty głuptasie - przemówiła miękko do Kestrela,
głaszcząc go po aksamitnym pysku. - Przyznaj, dokuczyły ci
te wstrętne osy.
- Może pani dosiąść swojego konia czy woli pani jechać
ze mną? - usłyszała głos Nicholasa tuż za swoimi plecami.
- Nie, nie - zaprzeczyła pośpiesznie. - Dam sobie radę.
Dziękuję, milordzie. - Odwróciła się z niejakim wysiłkiem i
spojrzała na niego. - Proszę tylko pomóc mi dosiąść Kestrela.
Nicholas nachylił się, splótł dłonie i w chwilę pózniej
usłyszał stłumiony jęk Camilli, gdy sadowiła się w siodle.
S
R
- Nic mi nie jest, milordzie - zapewniła. - Tylko jutro bę-
dę miała siniaki na całym ciele, to wszystko.
- Proszę mówić do mnie Nicholas - powiedział, spraw-
dzając uzdę kasztanka. - Myślę, że znamy się już na tyle do-
brze, by zwracała się pani do mnie po imieniu.
Znowu oblała się rumieńcem.
- Nie musi pan, milordzie - położyła akcent na słowie
 milordzie" - przypominać mi o moim niestosownym za-
chowaniu. Będę bardzo zobowiązana, jeśli zechce pan za-
pomnieć o tym, co się dzisiaj wydarzyło. To wszystko przez
upadek z konia. Nie myślałam trzezwo, straciłam kontrolę
nad sobą. - Dumnie ruszyła w drogę powrotną.
- Ja to dopiero straciłem kontrolę nad sobą, droga panno
Knight - wskakując na konia, poskarżył się Nicholas niemal
szeptem, tak że Camilla nie mogła go dosłyszeć.
Była tak obolała, że jechała powolutku, stępa, chociaż da-
łaby wiele, żeby znalezć się już w domu i wreszcie pożegnać
hrabiego. Jego zachowanie wprawiało ją w konfuzję. Trzy-
mała się w siodle prosto, sztywno, patrzyła nieruchomo przed
siebie, policzki ciągle ją piekły. Nigdy jeszcze nie czuła się
tak zakłopotana.
Jeśli hrabia Ashby był naprawdę hulaką i nicponiem, o
czym często napomykano w zaufanym gronie, dlaczego aku-
rat teraz się pohamował? Mama zawsze ją ostrzegała, że
mężczyzni tylko czekają okazji, by niecnie wykorzystywać
bezbronne kobiety. Można by nawet powiedzieć, że tak zwa-
ne wyższe sfery istniały tylko po to, by strzec młodych nie-
winnych panien przed okrutnym losem, jaki nie-
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fotocafe.htw.pl
  •