[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie odbierze.
Jed zmrużył oczy.
- Sądzisz, że tego chce?
Uniosła brwi.
- A ty nie?
- Nie - odpowiedział po krótkim namyśle. - Sonia mówiła, że
powiedziała Jeremy'emu o Scotcie. A nie, że zamierza ci go odebrać. Poza
tym, czy naprawdę myślisz, że twoi rodzice staliby bezczynnie i pozwolili,
by zrobiła coś takiego tobie i Scottowi? - tłumaczył.
- Ale....
126
R S
Jed miał rację. Sonia nie mówiła, że chce odzyskać Scotta, tylko że
wyznała mężowi prawdę.
Obserwował wrażenia, które przemknęły po twarzy Meg, zanim
wstała i opuściła sypialnię. Nie ruszał się przez kilka chwil, nadal
oszołomiony tym, co mu powiedziała.
Jaka kobieta mogła przygarnąć nowo narodzone, niechciane dziecko
siostry?
Kobieta, którą kochał, przyznał z trudem. Teraz więcej niż
kiedykolwiek, gdy wiedział, co zrobiła, na jakie poświęcenia się zdobyła,
by zatrzymać przy sobie Scotta. I wiedział, że nigdy tego nie żałowała, że
gdyby sytuacja się powtórzyła, zrobiłaby to ponownie.
Była niezwykłą kobietą. Nieskończenie bezinteresowną.
Nieskończenie godną uwielbienia.
I pragnął wziąć ją w ramiona, pieścić, chronić i nigdy nie pozwolić
jej odejść. Czy nie tak brzmiały słowa małżeńskiej przysięgi?
W każdym razie podobnie, uświadomił sobie, nieco oszołomiony. Bo
tego właśnie chciał. Małżeństwa. O niczym innym nie mogło być mowy.
Ale teraz nie był właściwy czas, by jej to powiedzieć.
- Jed?
Odwrócił się i zobaczył w drzwiach Davida Hamiltona.
- Co z Meg? - spytał go szorstko.
David uśmiechnął się przepraszająco.
- Jeremy i ja zostawiliśmy Meg, Sonię i ich matkę przy dyskusji, jak
Meg może oficjalnie zaadoptować Scotta.
Jed wzniósł oczy do nieba, odetchnął z ulgą i zwrócił się do
starszego pana:
- Twoja młodsza córka jest niezwykłą kobietą.
127
R S
- Prawda? Ale na swój sposób także Sonia jest niezwykła - dodał
cicho. - Wiedzieć i zaakceptować, że nie jest się w stanie być matką, jakiej
dziecko potrzebuje, i oddać to dziecko komuś, kto jest do tego zdolny,
wymaga naprawdę wielkiej odwagi.
Czyżby? Możliwe, zgodził się Jed. Sonia miała dwadzieścia trzy lata,
gdy urodził się Scott, została porzucona, możliwe, że bała się, jak będzie
wyglądała jej przyszłość jako samotnej matki.
Co nie zmieniało faktu, że Meg zdecydowała się przejść przez to
wszystko dla dziecka, które nie było jej dzieckiem.
- Sądzisz, że wszystko dobrze się ułoży dla Meg?
- O tak - zapewnił go z przekonaniem David. - Lydia i ja o to
zadbamy. Scott stał się nam wszystkim bardzo drogi i zostanie ze swoją
matką.
Jed nie wątpił, że Hamilton dotrzyma słowa, ani że Lydia dopilnuje,
by to zrobił. Ona najlepiej wiedziała, jak to jest utracić dziecko, które się
kocha.
Mimo to Jed krążył niespokojnie po pokoju, czekając, aż Meg wróci
na górę. Musiał z nią porozmawiać, choćby po to tylko, by z jej ust
usłyszeć, że wszystko jest w porządku.
To ona zapukała do drzwi jego sypialni. Gdy otworzył, na jej twarzy
zobaczył zawstydzenie.
- Chyba jestem ci winna przeprosiny za to, co powiedziałam
wcześniej.
- Może przestaniesz mówić ze mną jak uprzejma, obca osoba? -
rzucił niecierpliwie, wciągając ją do sypialni i zamykając za nią drzwi. -
Kiedyś byliśmy sobie obcy, ale nie sądzę, by nadal tak było. I z pewnością
nie byliśmy wobec siebie uprzejmi - dodał ponuro.
128
R S
- Och, jestem pewna, że to nieprawda - odpowiedziała. - Musieliśmy
być dla siebie uprzejmi, gdyśmy się po raz pierwszy spotkali. No, może i
nie - dorzuciła figlarnie, najwyrazniej przypomniawszy sobie okoliczności
tamtego spotkania.
Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał na nią uważnie.
- Twój ojciec powiedział, że... wszystko jest już w porządku?
- Tak. - Radość rozjaśniła jej twarz. - Zamierzam zaadoptować Scotta
i nikt go mi już nie odbierze.
- Czy wiesz... czy zdajesz sobie sprawę...? Mój Boże, Meg. - Otoczył
ją ramionami i mocno przycisnął do siebie. - Jesteś najbardziej niezwykłą
osobą, jaką spotkałem. Nie znam innej kobiety, która zrobiłaby to, co ty. -
Jęknął. - I chcę... I chcę...
- Tak? - ponagliła go, gdyż wydawało się, że nie mógł znalezć
odpowiednich słów.
Istotnie zabrakło mu słów, nie miał pojęcia, jak powiedzieć tej
pięknej i cudownej kobiecie, którą znał dopiero od trzech dni, że ją kocha,
że chce się z nią ożenić i chce, aby ona i Scott byli przy nim przez cały
czas.
Nigdy w ciągu całej ich znajomości Meg nie widziała, by Jedowi
zabrakło słów.
Ale była taka szczęśliwa, miała wrażenie, jakby zdjęto jej wielki
ciężar z ramion. Cała prawda o Scotcie wyszła na jaw i Sonia zgodziła się,
by Meg oficjalnie go adoptowała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]