[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pierworodnego.
W jego głosie słychać było wyzwanie, którego Mike nie mógł
zlekceważyć.
- A jeśli mi nie wyjdzie? Uśmiechnął się.
- Wtedy poproszę cię o podobną przysługę. - Mike zareagował bez
zastanowienia i grzmotnął Jamesem o ścianę. - Hej, uważaj na farbę...
- Ty uważaj na cholerną farbę. A ja się zajmę Lucy. Przyparty do
ściany James uśmiechnął się tylko.
- Niezły refleks. Szkoda tylko, że twoje szare komórki nie pracują
równie szybko.
- Co? - Mike z przerażeniem patrzył na pobrudzoną farbą koszulę
Sheridana. Lepiej nawet nie wspominać, jak wyglądała świeżo
pomalowana ściana.
119
RS
- Tylko żartowałem, Mike. Każdy ci powie, że nie jestem typem
żonkosia.
- Emily... James... przepraszam.
Ale Emily też się uśmiechała. Nie rozumiał zupełnie, co w tym było
takiego śmiesznego.
- Nie musisz. Uwielbiam, kiedy mężczyzna nie boi się okazać swych
prawdziwych uczuć do kobiety. Tylko nie zapomnij okazać tego Lucy -
dodał James.
Mike nie zdobył się na żadną sensowną odpowiedz. Uciekł do
kuchni, gdzie przez resztę popołudnia instalował półki, wciąż
rozpamiętując rozmowę z Lucy. Próbował znalezć sposób, by oboje mogli
pogodzić swoje pragnienia i być razem. Ciekaw był, czy ona myśli o
dzieciach. Potrzebowała roku lub dwóch, by przyzwyczaić się do roli
żony.
Mógł poczekać, do diabła!
120
RS
ROZDZIAA ÓSMY
- Półki wyglądają wspaniale, Mike - pochwaliła go Lucy. Rzuciła na
podłogę kolorowe torby z nowymi ciuchami i podeszła bliżej. -
Skończyłeś?
- Jeszcze trzeba pomalować. Zrobię to jutro, kiedy będziesz w
Londynie.
Rozejrzała się dokoła.
- Gdzie wszyscy? Spodziewałam się, że będzie tu roj-no od ludzi.
- James Sheridan miał randkę. - To zapewne była prawda. -I coś mi
się wydaje, że Emily odsyła ludzi z kwitkiem, by nam zostawić swobodę.
Mam wyrzuty sumienia. Wygląda na wyczerpaną. - To z pewnością była
prawda. - Więc dałem jej tabliczkę twojej ulubionej czekolady i odesłałem
do domu. - Uśmiechnął się na widok wyrazu jej twarzy. - Nie martw się.
Została jeszcze jedna. Nie było cię całe wieki. Znalazłaś strój, który zrobi
wrażenie na twoim nowym szefie?
- To było łatwe. Potem musiałam dokupić buty, torbę i bieliznę...
- Bieliznę? Podobno już masz tę posadę... - Uciekł pospiesznie przed
jej podniesioną ręką. - Hej, tylko żartuję! Naprawdę! Zawsze poluję na
nowe bokserki, gdy kupiÄ™ jakiÅ› garnitur...
Zachichotała mimo woli i nagle zapragnął przytulić ją mocno do
siebie i nigdy już nie wypuszczać z ramion.
- Sara jest cudowna. Naprawdę bardzo mi pomogła.
- Hmm... Jesteś głodna?
121
RS
- Niespecjalnie. Ale kieliszek białego wina byłby mile widziany. -
Otworzyła lodówkę i wręczyła mu butelkę doskonale schłodzonego wina.
Potem ułamała dwa kawałki czekolady. Jeden wręczyła Mikowi, a drugi
włożyła do ust. - Boskie - westchnęła z rozkoszą.
- Czekolada miała być na deser.
- Nie martw się. Na deser też zjem - zapewniła, zbierając pakunki i
kierując się do drzwi. - Otwórz wino, a ja rozpakuję zakupy. Możemy
posiedzieć na dworze, pić i patrzeć, jak pojawiają się gwiazdy.
- I zapalić kadzidełka od Beth?
Lucy wygładziła dłonią kostium kupiony na spotkanie z Tobym
Townsendem. Krótka spódnica, długi żakiet, czyli elegancja miejskiej
wyjadaczki. Na pewno zrobi na nim wrażenie.
I dobrze.
To jej życiowa szansa. Nie ma czasu na wątpliwości, i tak zbyt długo
się wahała. Jej kariera zmierzała we właściwym kierunku. To reszta jej
życia legła w gruzach.
Wzięła prysznic, a potem stanęła przy oknie, wycierając ręcznikiem
włosy, zapatrzona w chmury, jakby szukała w nich natchnienia. %7łycie
rządziło się własnymi prawami. Jeśli pozwalałaś, by zdominowały je
marzenia, mogło zamienić się w koszmar. Marzenia spełniały się tym,
którzy konsekwentnie próbowali realizować swe plany.
Miała pewien plan. Może i nie był idealny, ale jeśli Mike zgodziłby
się go wypróbować... Dosuszyła włosy i zeszła na dół.
W kuchni nikogo nie było. Wino znikło.
- Mike?
Cisza.
122
RS
Otworzyła lodówkę. Jedzenie też znikło. Nawet czekolada. Zabawa
w chowanego dla dorosłych? Uśmiechnęła się. Wyjęła telefon i wystukała:
Mike, gdzie jesteÅ›?"
Nie musiała długo czekać na odpowiedz: Złap mnie, jeśli potrafisz."
%7Å‚adnej podpowiedzi?"
Kieruj się węchem."
Węchem? Zapachem? Kadzidełka! Rozejrzała się, a potem wyszła
przed dom. Parę metrów dalej dostrzegła wetknięte w ziemię kadzidełko.
Podniosła je i powąchała. Drzewo sandałowe. Aagodzi negatywne emocje.
Prawdę mówiąc, w jej uczuciach do Mike'a nie było nic
negatywnego. Bardzo pozytywnie go pragnęła.
Otworzyła starą furtkę w murze i lekki wiatr przyniósł jej zapach
świeżo skoszonej trawy i czegoś jeszcze...
Czy już ciepło?" - wystukała.
Ty mi powiedz."
O, tak. Coraz cieplej. Podniosła kolejne kadzidełko. Przysiadła na
pniu zwalonego drzewa, wdychając intensywny zapach. Za dużo było tej
szamotaniny i nerwów, które sobie zafundowali. Nagle wszystko wydało
się takie jasne... Znowu zabrzęczał telefon.
No i?
Uśmiechnęła się. Zaczynał się niecierpliwić. Bardzo dobrze.
Z każdym jardem coraz goręcej", odpisała.
Zapach kadzidełek poprowadził ją przez sad nad brzeg małego
stawu. Mike siedział oparty plecami o starą wierzbę. Miał zamknięte oczy,
w ręku trzymał telefon. Na jej widok rzucił go w miękką trawę.
- Co cię zatrzymało? - zapytał.
123
RS
- Trafienie tutaj to dopiero poczÄ…tek zabawy, Mike.
- Brzmi obiecująco. Usiadła obok niego.
- Gotowa na drinka? - Sięgnął po butelkę i dwa kieliszki.
- Kieliszki? - zdziwiła się.
- Przywiozłem je z domu. Mam dość plastiku.
Nie odpowiedziała, tylko sączyła wino, wpatrzona w pierwsze, blade
jeszcze gwiazdy.
- %7łycie byłoby o wiele prostsze, gdybyśmy mogli zostać tu na
zawsze... - powiedziała w końcu.
- %7łycie jest proste. To ludzie je komplikują. - Spojrzał na nią. - Tak
myślę...
- Niebezpiecznie jest pić tyle na pusty żołądek. - Nie chciała dać się
wciągnąć w poważne dyskusje. Pragnęła spokojnego wieczoru, pełnego
słodyczy i harmonii. -Obiecano mi wędzonego łososia.
Przez chwilę patrzył, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale w końcu
zrezygnował. Potem wzruszył ramionami i podniósł się.
- Wędzony łosoś - powiedział, sięgając do torby. - Chleb - dodał,
przełamując mały płaski bochenek na pół. - I twarożek. - Wręczył jej nóż.
- A owoce?
- Poczęstuj się. - Pokazał na torbę.
- Czereśnie?
- Brzoskwinie były za twarde.
- Doskonale.
Lucy oparła się o Mike'a, czując ciepło jego ciała na plecach, jego
ramię wokół swojej talii, gdy karmił ją słodkimi, ciemnymi czereśniami.
124
RS
- Ty jesteś doskonała - powiedział. - Zapomniałem na chwilę,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]